Jeśli masz ochotę pogadać...



Jeśli masz ochotę pogadać... to śmiało pisz na gg 6821926. Może być o pogodzie, może być o kotach, a nawet o polityce. I tylko z pozoru jestem niedostępna ;)

poniedziałek, 15 lipca 2013

Kocham Szczecin cz. I

Mam nadzieję, że wiecie, że Szczecin NIE leży nad morzem. Ale pewnie mało kto wie, że to piękne miasto i ma naprawdę ogromny potencjał. Ja tu mieszkam od ośmiu lat, P. prawie od zawsze (z małymi przerwami), ale dopiero teraz jakoś zabraliśmy się za zwiedzanie i poznawanie historii.



Zaczęliśmy od Dworca Głównego, a potem poszliśmy szukać cache (geocatching) na jedyny most, który przeżył II wojnę światową. Pomyliły nam się wskazówki, ale paradoksalnie nam to pomogło :D Z mostu widać szczecińską wenecję... Mówcie co chcecie, ale ja uwielbiam takie klimaty <3


Potem zjedliśmy szczecińskiego pasztecika (są genialne, jak kiedyś będziecie w Szczecinie to spróbujcie koniecznie), kupiliśmy kartki i znaczki dla rodzinki (haha, w końcu jesteśmy na urlopie) i podreptaliśmy na trzeci peron, gdzie jest wejście do ogromnego schronu przeciwlotniczego, ooo tutaj macie stronkę: http://www.schron.szczecin.pl/ :) Czułam się jak ryba w wodzie, przewodnik opowiadał bardzo ciekawie (a był gorszym poliglotą niż ja:P) i po raz pierwszy uświadomiono mi, że Szczecin w 60% był zbombardowany... Koniecznie muszę kupić jakąś książkę o historii tego miasta. Zdjęć nie można było robić, więc możecie sobie popodziwiać inż. Emilkę:


Po schronie wjechaliśmy sobie na wieżę katedry, żeby sobie pooglądać panoramę miasta. Byłam tam trzeci raz, ale dalej jestem pod wrażeniem. Malkontenci narzekają, ale coś w tym jest - Szczecin to istne Floating Garden:


A tu wieża w całej okazałości:


Po wieży podreptaliśmy do Eureki - szczecińskiego centrum eksperymentów. I tu kolejne brawa - opiekun wystawy cierpliwie nam wszystko tłumaczył i mówił nawet więcej niż powinien - zainspirował nas do odwiedzenia reaktora pod Warszawą :) Poza tym oczywiście świetnie się bawiliśmy :)


Padaliśmy już ze zmęczenia, więc poszliśmy na hot-doga, a potem na piwko. Ananasowe było całkiem ok, ale... jagodowe jest boskie!!! Dwa piwko w ciemnym pubie + palące słońce na dworze = ululana Emilka. Dopełzaliśmy na przystanek, mieliśmy pół godziny do autobusu, więc ogarnęła nas leniwa głupawka - udawałam Sedinę:


Robiliśmy słit focie na fejsa:


A w autobusie mogłam spokojnie poczytać Chmielewską i pocieszyć się bukiecikiem:


Uff, w końcu w domu - pyszne grzanki czosnkowe z łososiem i moczenie zmęczonych nóżek:


Jutro zwiedzania ciąg dalszy, rejs statkiem i latanie po muzeach, niach niach:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz