Jeśli masz ochotę pogadać...



Jeśli masz ochotę pogadać... to śmiało pisz na gg 6821926. Może być o pogodzie, może być o kotach, a nawet o polityce. I tylko z pozoru jestem niedostępna ;)

piątek, 27 września 2013

Idę do szkoły! :)

Pamiętam, jak każdego roku czekałam na wrzesień kompletując szkolną wyprawkę. Później przerodziło się to w oczekiwanie na październik i studenckie życie. Niestety studia już za mną, ale ja chyba nie potrafię przestać się uczyć. Mam ten problem, że lubię nóż na gardle i termin zero. Punkt zaczepny, konkretny termin.

Wpadłam więc na genialny pomysł szkoły policealnej. Rok temu miałam krótki epizod z kierunkiem "kosmetyka" - do dzisiaj nie mogę sobie wybaczyć jakim cudem nie pomyślałam o tym, że to praca z ludźmi, ba - na ludziach! Miałam klapki na oczach, które nazywały się chemia kosmetyczna. Nastąpiła jednak konfrontacja z blond koleżankami i w jednej chwili zrozumiałam, że popełniłam błąd. Było minęło. Później miała być administracja, ale zniechęciła mnie ponowna wizyta u lekarza. Pojawiły się oczywiście wymówki w stylu muszę się skupić na magisterce itp. i administracja poszła w odstawkę. 



W tym roku padło na rachunkowość i uwaga... (teraz możecie mnie zwymyślać od nieodpowiedzialnych i rozkapryszonych, albo po prostu głupiutkich), ale dopiero za chwilę mam zamiar sprawdzić z czym to się dokładnie je. Jedyne skojarzenie z tym kierunkiem: liczenie! A przecież ja kocham matematykę ;) I czuję w kościach, że te wszystkie wiadomości bardzo mi się w życiu przydadzą. Naprawdę idę do tej szkoły z zamiarem chłonięcia wiedzy jak gąbka, z postanowieniem wykorzystania jej w przyszłości. Mam nadzieję, że we własnej firmie. Żałuję, że nie szłam z takim zamiarem na studia, ale co przeżyłam to moje! 

Jest 21.30, pora chyba sprawdzić, gdzie dokładnie mam być jutro o ósmej rano. Barbarzyńska pora jak na kurę domową, która po śniadaniu mogła sobie leżeć w łóżku do dziesiątej ;) 

Trzymajcie za mnie kciuki jutro, ok? Mam zamiar się porządnie wkręcić i poznać mnóstwo ciekawych ludzi :)

wtorek, 24 września 2013

Zen To Done - moja nadzieja :)

Zen To Done to metoda, która w łatwy sposób ma mi pomóc w zorganizowaniu się. Leo Babauta postarał się, żeby nawet taki laik jak ja, mógł sobie to wszystko przyswoić i zastosować w codziennym życiu. Jest bardzo prosta i polega na sukcesywnym nabywaniu dziewięciu nawyków. Na jeden nawyk mamy calutki miesiąc - nie ma opcji, żeby nie weszły mi w krew. 

ZTD to skupienie się na tym, co TU i TERAZ, na działaniu.

No dobra, z tej paplaniny powyżej mało wynika. O co więc chodzi? O nawyk. Pierwszym jest GROMADZENIE informacji. Zapisywanie każdej myśli, zaplanowanych działań, generalnie wszystkiego, co chcielibyśmy ocalić od zapomnienia. Najtrudniejszym elementem jest znalezienie odpowiedniej dla siebie formy i ustalenie ilości punktów zbiorczych. Jak to wygląda u mnie?

  • moje życie on-line opiera się o blogi, subskrybuję je wszystkie przez Bloglovin. Wszystkie blogi w jednym miejscu i w bardzo przejrzysty sposób
  • wszelkie papierowe pilne sprawy gromadzę w teczce harmonijkowej, mniej pilne też, ale w innej przegródce
  • kiedy czytam w domu, na luźnych kartkach zapisuję sobie cytaty, inspiracje itp. Pojedyncze karteluszki wpinam do segregatora
  • i jeszcze notatnik, do noszenia zawsze przy sobie - podzieliłam go sobie na cztery części: sprawy bieżące, inspiracje, planowane zakupy oraz książki i filmy, które chcę przeczytać lub obejrzeć

Notes kupiłam w Empiku, ale przyozdobiłam sama i jestem niesamowicie dumna z efektu. W końcu przydała się moja kolekcja naklejek :)

Od kilku dni namiętnie wszystko zapisuje i naprawdę się w to wciągnęłam, a nawet widzę że daje to jakiś efekt - mniej wartościowych danych mi umyka. 

Następny nawyk to przetwarzanie tych danych, więc spokojnie nasze zapiski nie są tylko sztuką dla sztuki :)

Pora się ogarnąć

Coś mnie ostatnio bezsenność dopada, wczoraj liczyłam barany, ale dziś nie mam już siły, żeby się tak męczyć. Wybrałam gorszą opcję: myślę! Ten blog powstał z myślą o moim rozwoju i sukcesach, a czym jest? No właśnie, sama nie wiem. Pora wrócić na stare (a może nowe?) tory. 

Kim jestem? Magistrem inżynierem, który postanowił pobawić się w dom. Serio, doskonale czuję się w roli kury domowej. Denerwuje mnie jedynie fakt, że wszystkim muszę się z tego tłumaczyć. Decyzja oczywiście była wspólna, ale P. nie założył żadnej kłódki na furtkę mojej kariery zawodowej. Teoretycznie siedzę więc w domu i nic nie robię - praktycznie sprzątam, piorę, gotuję i inne tego rodzaju przyjemności. I naprawdę sprawia mi to radość. Jednak kto się nie rozwija ten się zwija. Kilka razy już tu pewnie pisałam, czego ja to nie zrobię i czego się nie nauczę. Uwierzcie mi, dopiero teraz czuję się na tyle stabilnie, by podjąć te wyzwania. Od kilku dni intensywnie myślę, czego naprawdę chcę od życia i mniej więcej coś mi się już w głowie klaruje. 

RODZINA
Jest dla mnie najważniejsza. Nie chcę zdradzać szczegółów, bo to dla mnie zbyt intymne jak na blog :)

PRACA
Zdecydowanie dostosowana do życia rodzinnego. Szczytem marzeń jest własna firma, możliwość pracy w domu lub bardzo elastyczny czas pracy. Zabawne, bo czuję w kościach, że to mi się naprawdę uda. Nie mam tylko jeszcze pojęcia jak. Bardzo kręci mnie biotechnologia, trochę naturalna kosmetologia, zielarstwo... Ma ktoś pomysł? ;) Zdaję sobie sprawę, że najbardziej do pracy zdalnej nadaje się IT, kombinuję jakby to można było połączyć. Długa droga przede mną, ale ja tam widzę zielone światełko w tunelu. 

SAMOROZWÓJ
Uwielbiam się uczyć, ale kiedy nie mam noża na gardle, to jednak zbyt często odpuszczam. Tak właśnie jest z językiem angielskim <wstyd i hańba>. Wymyślam najróżniejsze projekty, zapalam się do pomysłów innych rozwojowców i na tym się zwykle kończy. A ja definitywnie postanowiłam z tym skończyć.

ZDROWIE
Pora zacząć odwiedzać lekarzy. Będzie ciężko, bo zwykle czując zapach przychodni/szpitala/poczekalni robi mi się ciemno przed oczami. Do tej dziedziny zaliczam oczywiście też dietę i ćwiczenia. Jadam całkiem nieźle, większych grzechów nie popełniam, ale pora dostosować się do zwalniającego metabolizmu.

MARZENIA
Trzeba koniecznie uzupełnić listę i zacząć zabawę w wykreślanie. Przecież stara poniemiecka willa porośnięta bluszczem i położona w wielkim ogrodzie, to nie jest śliwka na wierzbie i każdy może ją mieć. Z kozą w centrum miasta będzie chyba większy problem. 

Nie mam zamiaru zamieszczać na blogu rad, tylko pokazać moje praktyki. Moje błędy, moją drogę. 


sobota, 21 września 2013

Sooooboooota :)

Dzień zaczął się...

Potem niespodziewanie zrobił się wieczór...


A teraz Emilka ogląda Lejdis po dużym desperadosie - oj coś mi się zdaje, że powróciłam do studenckich czasów. Wczoraj naczytałam się o introwertykach, dzisiaj o sednie bycia szczęśliwym. Dzisiaj jestem więc szczęśliwym introwertykiem!

Wasze zdrówko!

piątek, 20 września 2013

Centrum dowodzenia światem Emilki

Przeprosiłam się z moim biurkiem dzisiaj i oto efekt:


Miało być dzisiaj ambitnie, bo o ZTD. Chciałam stworzyć na blogu taki mały projekcik dziewięciu ułatwiających życie nawyków, ale... nie kupiłam notesu. Przeszłam cały empik i cały real, nic kompletnie mi się nie spodobało, żadnego szybszego bicia serduszka. A niestety bez notesu nie da się przystąpić do akcji. Pomijam fakt, że mam kilka wolnych zeszytów... Ale obiecuję, że o ZTD tu jeszcze będzie.

Jak już byłam w Empiku, to się przeszłam do gazetownika i znalazłam najnowszy Coaching. Ale znalazłam też archiwalne zwierciadło+sens+ książka za 14,99. Tyyyyyyle czytania za tak niewiele. Sens wydaje się całkiem sensowny, ale zwierciadło trąca mi Twoim Stylem... Może po wczytaniu się przekonam :) Książka to krótkie biografie kilku (kilkunastu?) znanych postaci - nie przepadam za biografiami, ale skoro są krótkie to może do mnie przemówią ;)

No dobra, mogę już wrócić do mojej czekolady:D

Dzisiejszej nocy śniły mi się dwa koszmary: więzienie o bardzo podwyższonym rygorze w moim byłym domu, a w roli kata największa kujonka ode mnie z roku. Żeby tego było mało, to jeszcze śniły mi się nasze zaręczyny... Moja koleżanka nawciskała kitów jak to ja tego pragnę, P. się przestraszył i odwalił publiczną szopkę. Dostałam ohydny pierścionek z wielkim diamentem... Obudziłam się i pierwsze co, to kazałam P. obiecać, że nie będzie się oświadczał. Ale pierścionek może kupić:D

czwartek, 19 września 2013

Post o niczym sponsorowany lampką wina

Ostatnio naczytałam się blogów, stron i artykułów o rozwoju osobistym. Ciągle walczę z angielskim, szukam sposobu nauki idealnego dla mnie i coś tam sobie kombinuję. Z moją sylwetką przez ostatnie półtora tygodnia nie kombinowałam za to wcale - tak, tak, boję się stawać na wagę ;) Mój rozwój zatrzymał się na etapie "chcę dziesiąty piękny notesik do zapisywania swoich myśli". Bo pieczątki i słodkie naklejki już mam.

Tydzień dość obfity w spotkania, w poniedziałek odwiedziła mnie koleżanka prosto z Islandii (styl życia tych wyspiarzy jest hm... dość dziwny), były wspominki, było islandzkie piwo i był Hormon. Był nawet mały rajd po pubach, ale do domu wróciłyśmy razem z moim towarzyszem życia (on kończył pracę, my imprezy nie:D), ale w nagrodę dostał półtora kebaba, po którym ma się kaca. Tutaj należy wspomnieć, że uwielbiam rozmowy z ludźmi na przystankach autobusów nocnych. Pewien bardzo miły pan przez 20 minut mówił mi, że jestem piękna, śliczna i mądra. Wywnioskował to pewnie na podstawie ilości wypitego alkoholu, bo na trzeźwo stwierdzić się takich cech nie da:D 

Drugie spotkanie to można powiedzieć połknięcie żaby. Bo co tu dużo gadać, dałam ciała: kilka miesięcy temu obiecałam, że zadzwonię i wpadnę na kawę do mojej dawnej uczennicy. Teraz sama się odezwała. Kurczę, bardzo miło usłyszeć, że ktoś się za mną stęsknił :) Cieszę się, że choć trochę mogłam naprowadzić ją co do wyboru kierunku i możliwe, że pomogę jej troszkę w przygotowaniach do matury z matematyki. Najpierw muszę siebie, ale to mały szczegół. No i mała dziewczynka wyrosła na woodstokowiczkę, mogło być lepiej? ;)

No a teraz do sedna, nie wiem co jest ze mną nie tak. Jestem po studiach, nie mam pracy, a mimo to jestem cholernie szczęśliwa. Codziennie dziękuję losowi za wszystko co mnie dobrego spotyka w życiu. Za te dwa bezdomne kociaki, które mogę dokarmiać na balkonie. Za życzliwość walącą drzwiami i oknami w moim kierunku. Za najwspanialszego faceta, który pozwala mi być sobą w każdej sytuacji. Za jedyne w swoim rodzaju rozmowy telefoniczne z moją mamą (co drugie słowo jest związane z kartami, w które właśnie gra) i z siostrą - z nią to akurat rozmawiam o dziwnych kupkach i grze na FB. Potrafię nawet czerpać przyjemność z mycia naczyń - jeśli uważacie to za nienormalne to niech ktoś mnie porządnie trzaśnie prosto w potylicę. Obawiam się, że optymizm wyparł moją racjonalność...

niedziela, 15 września 2013

Niedzielnie...

Na początek małe wyjaśnienie: lubię do swoich postów dodawać własne fotki, ale niestety nie poznałam się jeszcze dostatecznie z moim nowym Soniakiem. Jesienne światło niezbyt nadaje się do automatu, a zanim dobrnę w instrukcji do oświetlenia to trochę czasu minie :) 

Dzisiaj baaaardzo rodzinnie, odwiedziliśmy P. mamę i poznaliśmy ogromną ilość ludzi jak na nasze standardy. A troje dzieci to już w ogóle hardcore. Brzuszki pełne, w głowie trochę szumi po torcie ze słynnymi wisienkami, czyli Placki są szczęśliwe. Nie obyło się jednak bez drobnej sprzeczki, wytłumaczcie mi proszę, jak można ubrać niebieską, dość elegancką koszulę do zielonych bojówek i adidasów, a na to wszystko polar? 

W tym tygodniu NIC kompletnie nie ćwiczyłam. Jadłam za to za dziesięciu - pół kilo domowego smalcu z pieczonym chlebem... Myślicie, że waga przymknie na to wskazówkę? ;) 

W nadchodzącym tygodniu mam zamiar się zmęczyć. I fizycznie i intelektualnie. W końcu dorwałam w swoje łapki książkę, której zawdzięczam zdaną maturę z języka angielskiego. Mam zamiar zrobić solidną powtórkę od podstaw, a później wykupić interaktywny kurs na przyzwoitym poziomie. Muszę iść też do lekarza medycyny pracy po zaświadczenie do policealki - taaaak mi się nie chce! 

Idę się niedzielić dalej :D

sobota, 14 września 2013

Insktynt

Uff, wróciłam do domu. Niestety nie było sceny jak z filmu, było nawet gorzej niż zwykle... ale co zrobię, taki typ. W sumie to jestem niesprawiedliwa, bo czekały na mnie cukierasy i firmowy kubek (taki do pisania po nim kredą <3), no ale są rzeczy ważne i ważniejsze ;)

A ja tu wracam z takim bagażem doświadczeń - potrafię obsługiwać dziecko! No i oczywiście chcę dziecko! Kiedy zajmowałam się siostrzenicą (sześć lat temu) miałam jednak wrażenie, że pampersy mają ciut przyjemniejszą woń, a ulewanie nie jest tak obrzydliwe. Julek pozbawił mnie złudzeń. Przekonał mnie też, że noworodki wcale nie muszą być małe i lekkie. Ale niestety nie zniechęcił mnie do posiadania swojego własnego modelu. No! Jeszcze jedno: karmienie piersią też uważam za obrzydliwe, fuj i na samą myśl wyciągania (moich!) cycków na zawołanie się wzdrygam. Zdecydowanie mam zamiar należeć do wyrodnych matek karmiących butelką. No to tyle. 


Julek prawie potrafi mówić moje imię! Jego "e! eeee! ee!' zdecydowanie bliżej do Emilka niż do mama:D 

Z drugim dzieckiem było trochę gorzej, bo to jednak potrafi już gadać, kombinować i pokazywać swoje humorki. Frajdę miałam jak z nią odrabiałam lekcję i jak słuchałam o jej zmęczeniu - 5 godzin w szkole potrafi wykończyć nawet najwytrwalszych ;) I wiecie co? Przeżyłam z nią milutkie ukłucie gdzieś w bebechach - czytałam jej książkę na dobranoc... czytasz, czytasz i nagle widzisz jak niegrzeczny diabełek zamienia się w śpiącego, spokojnie oddychającego aniołka. I myślę, że takie chwile są najpiękniejsze. 

Plany na dzisiaj mi się trochę zepsuły, ale można je jeszcze naprawić ;)


niedziela, 8 września 2013

Rewolucyjna niedziela

Budzik na ósmą oznacza wstanie z łóżka po dziesiątej... Oj, Misie to lubią. 

Ekspresowe szukanie prezentu "na wczoraj" - ech, taki urok mojego P., chyba się już przyzwyczaiłam :) Przy okazji do mojej kolekcji dołączyły zawijane słomki i foremka do lodu w kształcie pletwy rekina (empiku kochany, skończ już te wyprzedaże, bo portfel mój płacze). 

Potem kilka rund w Monopoly Deal - czyli karciany monopol. Gra genialna, więcej kombinacji niż w klasycznej wersji, szybsza rozgrywka i kupa śmiechu. Ja już chcę te długie jesienne wieczory ;) 

Popołudniu P. rodzinka wpadła na ciacho i kawę. Tylu ludzi w naszych skromnych progach rzadko bywa, ale wszystko było ok. Przy okazji, trochę przez żarty wyszła pewna sytuacja, którą kiedyś trzeba załatwić i która bezpośrednio tyczy się mojej osoby, ale sprawa jest dość delikatna. Tak pozytywnej reakcji się nie spodziewałam :) Jest takie powiedzonko, że z rodziną dobrze się tylko na zdjęciach wychodzi, ale chyba jesteśmy wyjątkiem od tej reguły. Chociaż nie, my wcale nie robimy sobie zdjęć :D Aaa i dostałam od P. siostry najlepszy prezent na świecie (choć to ona miała niedawno urodziny): nutella go! Chandro przybywaj, bo w normalnym stanie tego cudu nie otworzę:D Poza tym dostaliśmy pyszne szaszłyki, mięchooo i owocki, niach niach. A i jeszcze kartkę i piwo z Chorwacji ;) 

Braciszek postanowił podarować mi swój stary aparat, od razu oczka mi się zaświeciły, bo już jakiś czas tęsknie do niego wzdychałam. Lustrzanka to to nie jest, swoje lata ma, ale... ma dobre makro! ;) 

Kurczę, tyle szczęśliwości dzisiaj, że chyba nie zasnę! ;)







sobota, 7 września 2013

Zdecydowanie już mi lepiej ;)

Jak tylko do mojego mózgu dotarł sygnał, że może sobie odpocząć, że nic od niego nie chcę, to on nagle zaczął działać. Nagle w mojej głowie pojawiło się milion pomysłów, każdy lepszy od poprzedniego. Zrozumiałam, że naprawdę chcę pracować w labie, najlepiej kosmetycznym, choć związanym z ochroną środowiska też nie pogardzę. Niestety, świeżo po studiach nie czuję się na siłach nawet startować, dlatego postanowiłam tych sił nabyć. Aktualnie stawiam na teorię, teorię, która przyda się w praktyce. 

Do znudzenia będę analizować składy kosmetyków i podczytywać forum biochemii. Przeproszę się z podręcznikami do tego przedmiotu, poszperam, potłumaczę artykuły. Kiedyś taka praca zaowocuje. 

Druga sprawa, z której jestem bardzo zadowolona: moje centymetry lecą w dół ;) Zdecydowanie potrzebowałam ruchu. Przyzwyczaiłam się do codziennych brzuszków i skakanki. Dwa razy podchodziłam do Chodakowskiej... na moim aktualnym etapie raczej się nie polubimy, ale internet pełen jest inspiracji w tym kierunku. Dieta pięć posiłków o określonych godzinach, ostatni złożony głównie z białek. W nadchodzącym tygodniu raczej nie dam rady ćwiczyć, bo wyjeżdżam. Ale do zimy postaram się zrzucić te kilka kilogramów. 


Wczoraj dla poprawy humoru (hihi) poszłam na małe zakupy. Ubrań nienawidzę kupować, drogerie lubię, ale w sklepach z gadżetami do domu moje endorfiny szaleją. A jak widzą "-70%", to przejmują mózg. Mam na przykład przyprawniki, które nijak nie pasują do naszej kuchni, ale... pasują idealnie do mojej wymarzonej kuchni w starej willi, którą kiedyś sobie kupię. I kilka innych, cieszących oko przedmiotów. 


Wieczorem wpadła Emila (piękne ma imię, prawda?), spotkanie przekształciło się po jakimś czasie w biznesowe, a na koniec rozmawiałyśmy o dzieciach (to już ten wiek?!). No ale no, było wino, kobiety i... spacer o trzeciej w nocy. Wspaniale się spotykać z ludźmi, którzy mają podobne podejście do życia, a realizację zupełnie inną. Po śmiechach i chichach zasnęłam około siódmej nad ranem, a wstałam po 14 ;) P. dzielnie przeżył 24 godzinny maraton grania i jeszcze słodko śpi. Będzie o czym dzieciom opowiadać:D 

środa, 4 września 2013

Nie wiem czego chcę

Jesień zamieszała mi w głowie, niestety niezbyt pozytywnie. Mam ochotę siedzieć non stop pod kocem z książką albo chociaż z grzanym winem. Koty zdecydowanie w tym wszystkim mi pomagają mrucząc głośniej niż wiertarka udarowa sąsiada. 

Potrzebuję jakiegoś konkretnego celu. Bardzo konkretnego. Czegoś, co pochłonie mnie bez reszty. Daję sobie kilka dni luzu, kompletnego lenistwa i... czekam na cud.