Jeśli masz ochotę pogadać...



Jeśli masz ochotę pogadać... to śmiało pisz na gg 6821926. Może być o pogodzie, może być o kotach, a nawet o polityce. I tylko z pozoru jestem niedostępna ;)

niedziela, 28 lipca 2013

Woodstock 2013

Pakowanie w trakcie... Trzy rodzaje chusteczek nawilżanych plus dwa rodzaje papieru toaletowego. Koszulki do błota, spodenki do błota, czepek do błota. 

Uwielbiam ten stan, kiedy nie mogę się zdecydować, czy wziąć krem do twarzy, czy może pójść na koncert. Myśli kompletnie rozbite, 1000 pomysłów na minutę... kocham to :D A jutro o tej porze, to będę pić piwko w najwspanialszej atmosferze na świecie ;)

piątek, 26 lipca 2013

"Życiowe porządki" i woodstockowy klimat ;)

Zmusiliśmy się w końcu do porządków w dokumentach... Pomijając ogromne ilości faktur, znalazły się wśród nich zabawne "kwiatki", np. że P. był nadruchliwym dzieckiem :D Poczułam się też stereotypowym Polakiem i głośno wyrażałam swoje oburzenie potrzebą płacenia podatku za własne mieszkanie - ponad trzy stówy rocznie! Wiecie ile ja wacików mogłabym za to mieć?! ;)

Czasem zdarza mi się rozmawiać z koleżanką, która marzy o wyprowadzce od rodziców na swoje. A przy okazji narzeka na koleżanki, które już się wyprowadziły i chorują na wieczny na brak kasy (a zarabiają podobno nieźle). Moim zdaniem nie można zjeść ciastka i mieć ciastko. Mieszkanie "na swoim" ma oczywiście swoje plusy, ale zamiast "czynsz + rachunki" (wynajem też jest mi znany) pojawia się mnóstwo różnych opłat, których po prawie trzech latach jeszcze nie ogarnęłam. Raz mi wyskakują z kominiarzem, potem z gościem od instalacji gazowej, ciągle coś. Jak popłacimy wszystko i wydaje mi się, że coś za dużo zostało... to znaczy, że zaraz ktoś się zgłosi po podatek czy inną opłatę. 

Ok, ponarzekałam. Dokumenty uprzątnięte, decyzja o rezygnacji z TV kablowej podjęta, będzie 80 zł miesięcznie mniej :) 


Ale są też przyjemniejsze rzeczy niż rachunki ;) Zaczęliśmy pakowanie na Woodstock <3 Namiot wyjęty, śpiwory poupychane w swoich ubrankach, kuchenka i naboje gazowe w gotowości^^. Pooglądałam zdjęcia ludzi z błotka (aaa, gdzieś na YT krąży filmik z moim udziałem), posłuchałam trochę woodstockowych zespołów i czuję już ten klimat. I już się boję o stan moich włosów po wood. No weź ktoś jedź z nami!:D

A tu mała próbka:


środa, 24 lipca 2013

Mix codzienny

Wczoraj minęło 52 miesiące, jak jesteśmy razem. Było więc sushi, blask świecy i archiwum x. Prezent już dawno przeczytany, P. zadowolony, czego chcieć więcej? ;)


A dziś powróciłam do robienia list. Wpisuję nawet najmniejszą pierdółkę, a jak już ją zrobię to wykreślam z dziką satysfakcją. Działa. Udało mi się powrócić do szkoleń PARP, skończyłam czytać jedną z książek, poprałam, poprasowałam. Zrobiłam trochę porządków, a wieczorkiem skoczyliśmy na rower. 

Nagle znalazł się też czas na maseczkę, spokojne poczytanie prasy i kawę z filiżanki. A co do prasy, to po jednym numerze zniechęciłam się jednak do Charakterów. Jestem typowym umysłem ścisłym i nigdy nie pojmę sensu niektórych "badań humanistycznych". A już w ogóle mam uczulenie na "amerykańskich naukowców", kupiłam, przekonałam się na własnej skórze i podziękuję. Teraz czas na Coaching - pobieżnie przejrzałam i wydaje się być dla mnie ok. 

A teraz lecę, czeka na mnie micha popcornu i Jachimek w Szkle Kontaktowym ;)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Zabawa w zielarza

Wczoraj wybraliśmy się na zwiedzanie Szczecina tramwajem. I to chyba był błąd. Cała zabawa polega na tym, że jedzie się zabytkowym tramwajem (1956 r.) godzinną trasę po mieście... i tyle zabawy. Wagon malutki, miejsc siedzących mało, więc jakoś długa jazda niezbyt przypadła mi do gustu. Dzieciaki spały, dorośli narzekali, że muszą stać. Ciekawiej by było, jakby chociaż puścili nagranie z informacjami co się po drodze mija, ale był tylko malutki folder. Dobra, już się nie czepiam, wklejam tylko fotkę:


Potem poszliśmy na sajgonki, kurczę, rzadko narzekam, ale muszę powiedzieć, że moje (które uznałam za swoją kulinarną porażkę) były smaczniejsze. Na domiar złego, moja dawna ulubiona chińska knajpka była zakmknięta...

A dzisiaj posziliśmy na spacer pt. "mały zielarz:". Mamy ambicję wybrać się kiedyś w kompletną dzicz i nie mogą nas zaskoczyć wrzody żołądka, czy tam lekkie zaparcia. Gotowanie zupy z pokrzywy i takie tam podobne, więc przydałoby się wcześniej nieco poduczyć co można ruszać, a od czego z daleka. Martwi mnie tylko moja coraz większa fobia do wszelkiego rodzaju robactwa. Wcześniej brzydziłam się tylko pająkami, później zaczęłam bać się wężowatych, a teraz nawet mrówki mnie denerwują. 




Aaa i dziś ważny dzień, bo jakieś dwa tygodnie temu uroczyście została mi przekazana Tikka xp Petzl, ale dopiero dzisiaj dostała jedzonko i oświeciło ją :) Tikka xp 2 oczywiście należy do P. - teraz możemy już oboje bezpiecznie iść w największą ciemność:D

sobota, 20 lipca 2013

23 km... spalone ramiona i uśmiech na twarzy:)

Ostatnie trzy dni były trochę bardziej leniwe od poprzednich, ale wszystko idzie zgodnie z planem: pełen luz. W czwartek spaliśmy, ile tylko chcieliśmy, a wieczorem poszliśmy na "naszą pizzę do naszej pizzerii" :) A później wylądowaliśmy na dziedzińcu zamkowym i oglądaliśmy "Gamer" - mocny film, ale atmosfera jeszcze mocniejsza: siedzisz sobie, wokół dziwni ludzie z kocami, termosami, wąsami, leżakami no i oczywiście mury zamku. Świadomość, że ileś setek lat temu jakiś książę w tym samym miejscu oglądał sobie wędrownych grajków. Nie wiem jak was, ale mnie to strasznie kręci. 

Piątek był przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu... Ale takie dni też są potrzebne, zawsze czegoś uczą, są pretekstem do rozmów na ważne tematy. A wieczór można powiedzieć był słodki, hihi.

A dziś zrobiliśmy sobie spacer jak na placków przystało: 23 km po górach dolinach i lody w każdym napotkanym sklepie. Po takiej wyprawnie nogi włażą nam do pupy, a my nie mamy siły nawet na przepychanki. Spaliłam sobie ramiona, spaliłam sobie łydki, ale najlepsza jest moja opalenizna na stopach: prostokątna dziura od sandałów :D Po takim wysiłku czuję, że żyję. Czuję każdym mięśniem. 

Ooo, taka szczęśliwa Emilka na tle kwiatków:



P. S. Wybiera się ktoś na Woodstock i chce się ze mną spotkać?:D

środa, 17 lipca 2013

A dziś Międzyzdroje! :)

Za plażingiem nie przepadamy, ale w Międzyzdrojach odbywa się wystawa klecków Lego - takich dzieciaków jak my nie mogło tam zabraknąć ;)


Na początek wpadliśmy do Muzeum Przyrodniczego, nawet P. się podobało, więc naprawdę warto! Ekspozycja polega na wstawieniu wypchanych zwierząt (spoko, nie zostały zabite w tym celu) w ich naturalne środowisko - wygląda to super.



Potem obowiązkowy punkt, zdjęcie przy ściennych fontanach:D Emilka, uśmiech!


A potem dwa placki dorwały się do wystawy Lego:





Wciągnęłam jeszcze P. do Muzeum Kamieni i Muszli, najciekawszy był Skrzypłocz, ale na zdjęciach nie dało się tego niestety uchwycić.


W poszukiwaniu jakiegoś dobrego jedzonka i wybałuszeniu oczu po zobaczeniu cennika... poszliśmy do Żabki i za 20 zł mieliśmy obiad + lody :D Wolę sobie kupić zawijarkę do sushi niż wydać na pizzę ponad 60 zł...:P


Na koniec końców poszliśmy do zagrody żubrów. Oprócz uroczych krówek pooglądaliśmy sobie jeszcze jelonki, bieliki i dziki ^.^ A tutaj macie najmlodszego żuberka:


Plany na jutro bardziej leniwe, jedynie kino wieczorem, ale za to na zamku. Emilka będzie robić za księżniczkę :)

wtorek, 16 lipca 2013

Kocham Szczecin - cz. II

Dzisiaj zwiedzanie zaczęliśmy od Muzeum Komunikacji, które znajduje się w byłej zajezdni tramwajowej. Mój brat czuł się tam jak ryba w wodzie - kręcą go samochody i motocykle, ale my też mieliśmy niezłą frajdę w odsłuchiwaniu "ryku" silników i bieganiu po wnętrzach starych tramwajów. Aktualnie jest tam wystawa modeli samochodzików z prywatnych kolekcji i druga, o Tytusie, Romku i Atomku.



Potem podreptaliśmy do Muzeum Narodowego na Placu Żołnierza... Na początku powiem, że nie jesteśmy ani pasjonatami sztuki, ani też historii. Spoko, niektóre rzeźby były naprawdę ładne, czasem zdarzyły się jakieś kryształki przykuwające oko, ale... to nie to co lubimy. Stop, podobały mi się meble z XVIII w., nie pogardziłabym ogromnymi kuframi i szafami ;)

Potem poszliśmy Aleją Kwiatową (tak, tą bez kwiatów) na Wały Chrobrego, bo o 13.00 wypływaliśmy w rejs po Odrze. Nie potrafię pływać, ale jak płynę statkiem/promem to czuję, że daleko mi do szczura lądowego. W dodatku kręcą mnie widoki stoczni i dawnych portowych budynków, więc siedziałam całą godzinę z wybałuszonymi oczami i pstrykałam fotki:





Po rejsie blisko mieliśmy do kolejnego oddziału Muzeum Narodowego - Muzeum Morskiego. I tu musimy się przyznać - zabiło nasze umysły. Modele statków ok, jakieś karoce ok, ubranka, szable, meble, kielichy ok, ale rzeźby i obrazy nas przytłoczyły. Pomijam fakt, że P. w przypływie natchnienia i próby zinterpretowania obrazu prawie strącił baranki z XVII w. i że wywołaliśmy popłoch (i szukanie okularów) wśród kustoszek pytając, czy to naprawdę jest tak stare, czy ktoś zapomniał myślnika (była data 590570 p.n.e. zamiast 590-570 r. p. n. e.). Jak już zamknęliśmy za sobą drzwi, to odetchnęliśmy z ulgą i zaczęliśmy się zastanawiać, czy to z nami coś nie tak, czy to rzeczywiście było nudne :P

W ramach chamienia się poszliśmy na kebaba do MakKwaka i po czerwoną oranżadę. Pojedliśmy, odpoczęliśmy na ławeczce i daliśmy sobie jeszcze jedną szansę z muzeum. Padło na wystawę "A może morze?" - no cóż, nt. sztuki jesteśmy w stanie powiedzieć tylko, że nam się podoba, albo nie. A filmików artystycznych to w ogóle nie rozumiemy. Nasze zblazowane mózgi miały już dość:D

A tu jeszcze Wały Chrobrego i fontanna:


A jutro kierunek Międzyzdroje! :)

poniedziałek, 15 lipca 2013

Kocham Szczecin cz. I

Mam nadzieję, że wiecie, że Szczecin NIE leży nad morzem. Ale pewnie mało kto wie, że to piękne miasto i ma naprawdę ogromny potencjał. Ja tu mieszkam od ośmiu lat, P. prawie od zawsze (z małymi przerwami), ale dopiero teraz jakoś zabraliśmy się za zwiedzanie i poznawanie historii.



Zaczęliśmy od Dworca Głównego, a potem poszliśmy szukać cache (geocatching) na jedyny most, który przeżył II wojnę światową. Pomyliły nam się wskazówki, ale paradoksalnie nam to pomogło :D Z mostu widać szczecińską wenecję... Mówcie co chcecie, ale ja uwielbiam takie klimaty <3


Potem zjedliśmy szczecińskiego pasztecika (są genialne, jak kiedyś będziecie w Szczecinie to spróbujcie koniecznie), kupiliśmy kartki i znaczki dla rodzinki (haha, w końcu jesteśmy na urlopie) i podreptaliśmy na trzeci peron, gdzie jest wejście do ogromnego schronu przeciwlotniczego, ooo tutaj macie stronkę: http://www.schron.szczecin.pl/ :) Czułam się jak ryba w wodzie, przewodnik opowiadał bardzo ciekawie (a był gorszym poliglotą niż ja:P) i po raz pierwszy uświadomiono mi, że Szczecin w 60% był zbombardowany... Koniecznie muszę kupić jakąś książkę o historii tego miasta. Zdjęć nie można było robić, więc możecie sobie popodziwiać inż. Emilkę:


Po schronie wjechaliśmy sobie na wieżę katedry, żeby sobie pooglądać panoramę miasta. Byłam tam trzeci raz, ale dalej jestem pod wrażeniem. Malkontenci narzekają, ale coś w tym jest - Szczecin to istne Floating Garden:


A tu wieża w całej okazałości:


Po wieży podreptaliśmy do Eureki - szczecińskiego centrum eksperymentów. I tu kolejne brawa - opiekun wystawy cierpliwie nam wszystko tłumaczył i mówił nawet więcej niż powinien - zainspirował nas do odwiedzenia reaktora pod Warszawą :) Poza tym oczywiście świetnie się bawiliśmy :)


Padaliśmy już ze zmęczenia, więc poszliśmy na hot-doga, a potem na piwko. Ananasowe było całkiem ok, ale... jagodowe jest boskie!!! Dwa piwko w ciemnym pubie + palące słońce na dworze = ululana Emilka. Dopełzaliśmy na przystanek, mieliśmy pół godziny do autobusu, więc ogarnęła nas leniwa głupawka - udawałam Sedinę:


Robiliśmy słit focie na fejsa:


A w autobusie mogłam spokojnie poczytać Chmielewską i pocieszyć się bukiecikiem:


Uff, w końcu w domu - pyszne grzanki czosnkowe z łososiem i moczenie zmęczonych nóżek:


Jutro zwiedzania ciąg dalszy, rejs statkiem i latanie po muzeach, niach niach:)

niedziela, 14 lipca 2013

Wstajesz... i wakacje!

Placki mają trzytygodniowy URLOP. Placki mają zamiar spędzić go bardzo aktywnie zwiedzając Szczecin, szlajając się po lasach, jedząc na mieście i wieczorami padać ze zmęczenia w swoim własnym łóżku. Dziś dzień wielkiego planowania, czytania przewodników i legend... Być może będziecie mogli o tym wszystkim poczytać na blogu - albo tym, albo zupełnie nowym:) Będzie bardzo subiektywnie, kocham to miasto tak bardzo, że rzadko widzę jego ciemniejszą stronę.

Drugim moim pomysłem na ten urlop jest poszerzanie swojej wiedzy ogólnej. Uważam się za osobę wykształconą, jestem po studiach, ale np. moja znajomość historii leży i kwiczy. Poszłam więc do biblioteki, wypożyczyłam "Dzieje Polski" i jak tylko skończę zgłębiać historię Szczecina, to się za nią zabiorę. 

Tutaj macie małą próbkę, okazały budynek obok dworca. Uwielbiam budowle z czerwonej cegły, to mój faworyt, zaraz po nim jest budynek poczty. 


I jeszcze pochwalę się kolejną posprzątaną sferą:


czwartek, 11 lipca 2013

Dni pomiędzy

Czuję się nieswojo, bo nic nie muszę. Nie mam już żadnych obowiązków, mogę leżeć i pachnieć... ale ja do jasnej ciasnej nie potrafię z tej sytuacji korzystać. Z jednej strony obiecałam sobie, że poważniej "o życiu" pomyślę po urlopie, ale z drugiej rozsądek podpowiada mi, że powinnam już. Nie, nie, nie. Robię sobie miesiąc wakacji, zaklepane!

Moje nic nie robienie polega głównie na sprzątaniu, wczoraj na przykład odkryłam, że można domyć kratkę od kuchenki gazowej. Dzisiaj posprzątałam szafkę z ubraniami, z której wywaliłam na śmieci całą reklamówkę ciuchów, których nie nosiłam przez ostatni rok. 

Coś ostatnio smędzę, więc się dla odmiany pochwalę się prezentem z okazji "mojego miesiąca". Macie tak czasem, że bardzo podoba wam się jakaś rzecz KOMPLETNIE niepotrzebna? Wspomniałam kiedyś, że marzy mi się taki ludzik, no to dostałam:


A ja w ramach lipcowego prezentu P. kupiłam książkę i mam nadzieję, że tym razem trafiłam. Kilka lat temu, na początku naszej znajomości, chciałam wstrzelić się w jego hobby i kupiłam "Radioaktywny świt" - no co, tytuł całkiem stalkerowski... Książka okazała się romansem, nie muszę chyba mówić, że mój P. za takowymi nie przepada i śmieje się ze mnie do dziś:D


A sobie kupiłam w końcu farbę do włosów. Miałam ochotę wrócić do swojego mysiego koloru, porządnie je odżywić i fajnie ściąć, ale... co ja zrobię, że ja się dobrze czuję tylko w czerwieni i z krzywo obciętą grzywką?



środa, 10 lipca 2013

O samorozwoju... albo zwoju.

Obroniłam się prawie dwa tygodnie temu, a naprawdę nie miałam jeszcze czasu, żeby się ponudzić. Jak nie weekend u rodziców to siostra u mnie, jak nie piwo z funfelkami to imieniny... "Ciężko jest" :)

W sumie nie wiem, kiedy zaczęłam czytać blogi o samorozwoju, ale nie wcześniej niż dwa lata temu. I muszę przyznać, że ostatnio czuję się w tej tematyce młodszym specjalistą - wiem, wiem, po blogu tego nie widać, ale w moim życiu codziennym jak najbardziej. Staram się wszystko optymalizować, stworzyłam swój własny planner, robię listy i systematycznie skreślam kolejne pozycje. Czasem podejmę jakieś wyzwanie, czasem głębiej zastanowię się nad samą sobą. Coraz częściej łapie się na tym, że czytam posty na blogach rozwojowych... i nie dowiaduje się niczego nowego. Nie umniejszam oczywiście autorom, ale po prostu łechcę swoje ego - wow, nie jestem już laikiem. 

Niestety, sprawa ma też drugą stronę medalu. Wszędzie wokół widzę ludzi, którzy działają strasznie nieefektownie, skupiają się na szczegółach, marnują i energię i materię. Próbuję pomóc, jakoś delikatnie wytłumaczyć, że można inaczej, lepiej... ale kim ja jestem, żeby pouczać innych? Ostatnio jakoś nie mogę sobie z tym fantem poradzić. Macie jakieś sposoby?

niedziela, 7 lipca 2013

Cisza... i rezygnacja z wyjazdu.

Uff... w domu jest cicho, a kot nie musi się chować za firanką. Odwiedziła mnie siostra z córeczką i nie to, że nie lubię jak przyjeżdżają, ale... cały dom wywrócony jest do góry nogami. My naprawdę jesteśmy spokojnymi ludźmi, nie wadzącymi nikomu i robimy się całkiem nerwowi, jak ktoś nam chce to zaburzyć. 

A trzeba przyznać, że jesteśmy dość specyficzni - mniejszy i większy introwertyk, i nam z tym cholernie dobrze. P. ma urlop, mieliśmy gdzieś wyjechać, na początek miały być Bieszczady, potem Mazury, Wąchąck, Góry Świętokrzyskie, a na koniec Malbork. W pewnym momencie P. się zapytał, czy my naprawdę chcemy gdzieś wyjechać, czy tylko szukamy na siłę. No cóż, oboje znaliśmy odpowiedź.

 I wiecie co? To był moment, w którym uświadomiłam sobie, jak ja go bardzo kocham. Jak bardzo do siebie pasujemy. Bo nikt inny nie jest w stanie uwierzyć mi, że ja np. nie chcę spędzić trzech dni w SPA (za darmo!)... Zastanawiałam się, czy to nie chodzi o wyjście z psychicznej strefy komfortu, ale nie. Po prostu nie lubię i nie czuję potrzeby. I jeśli ogromną frajdę sprawia mi straszenie P. maseczką z glinki w domu, to będę to robić :) 

Haha, tegoroczny urlop zyskał miano "wakacje z introwertykami".