Jeśli masz ochotę pogadać...



Jeśli masz ochotę pogadać... to śmiało pisz na gg 6821926. Może być o pogodzie, może być o kotach, a nawet o polityce. I tylko z pozoru jestem niedostępna ;)

czwartek, 28 lutego 2013

Koniec Lutego

Ujrzałam dzisiaj słońce na niebie - świecie! niedługo Cię zdobędę! Kocham wiosnę, chętnie oddałabym lato, żeby była trochę dłuższa. Uwielbiam patrzeć na rozwijające się pączki, dla mnie to najlepsza na świecie motywacja do działania. A od jutra jest MARZEC - najlepszy miesiąc w roku: jest Dzień Kobiet, moje urodziny, Nasza rocznica i P. urodziny. Generalnie, w marcu żyjemy od święta do święta.

Plan w tym semestrze zaczyna się klarować i wcale tak źle już nie wygląda. Większość ludzi oczywiście narzeka, że zawalili nam ostatni semestr, ale ja, szczerze mówiąc mogłabym siedzieć na uczelni od rana do wieczora. Lubię się uczyć, ale boję się też cholernie tego całego "po studiach". Muszę się jeszcze pochwalić, dostałam dzisiaj indeks i się przeraziłam: jedna 4, jedna 4+, reszta 5. To dla mnie ogromny sukces, na pierwszym roku moja średnia oscylowała wokół 3,5. Wizyta u promotorki też przebiegła pomyślnie, wszystko jest na dobrej drodze, żeby Emilka została magistrem biotechnologii.

Przed chwilą zepsułam światło w przedpokoju, pal licho jakby się żarówka przepaliła, ale ona się po prostu nie chciała zgasić. Majstrowanie przy korkach skończyło się źle dla telewizora i internetu. Zostawiam tą sprawę P., a Wy możecie sobie popatrzeć na jego zdolności:


Słodkie, prawda?


środa, 27 lutego 2013

Samorozwój na dziś

Nie, nie ma opcji, żebym była osobą zorganizowaną. Lubię siebie za swoje nieogarnięcie, zapominanie gdzie postawiłam rano kubek z kawą (jeszcze go nie znalazłam) i za to, że nie odróżniam strony prawej od lewej. Nie chcę być idealna, nie chcę budzić się i wiedzieć, co będę robiła w każdej minucie dnia. 

To wszystko nie znaczy, że nad sobą nie pracuję. Dziś przekonałam się do afirmacji, wypisałam sobie kilka życiowych celów, zapaliłam kadzidełka i świeczki, włączyłam nastrojową muzykę. Pobawiłam się też trochę w wizualizację i nieźle się przy tym bawiłam. Wyobrażacie sobie laborantkę z pipetą w ręku karmiącą kozę? 


Jestem w trakcie czytania dwóch "rozwojowych" książek. "Dusza Kobiety Ego Mężczyzny" trochę mnie rozczarowała. Teoretycznie jest to przewodnik dla niej i dla niego. Przeczytałam część, w której jako kobieta powinnam zrozumieć mężczyznę. I co się dowiedziałam? Że to jest wina żony, że jest zdradzana. I jeszcze, że w związku powinno się rozmawiać. To pierwsze mnie oczywiście mocno zdenerwowało, za to drugie rozśmieszyło. Część o duszy kobiety wydaje się być znośniejsza. Generalnie książka naszpikowana jest różnego typu afirmacjami, szukania podłoża zachowań w dzieciństwie, wybaczaniu itp. Wydana jest przez Studio Astropsychologii - a ja jako umysł ścisły nie jestem w stanie uwierzyć w pewne gadki. 

Druga to "Umysł kreatywny" Edwarda de Bono. Genialna w swojej prostocie. Książka to opis 62 ćwiczeń, a kluczem w nich są "przypadkowe wyrazy". Trzeba kombinować co ma piernik do wiatraka. Zrobiłam już kilka i jestem jak najbardziej zadowolona, parę połączeń w moim mózgu się na pewno dzięki nim aktywowało. 


A z rzeczy przyziemnych: 
  • kot próbuje mi udowodnić, że nie ułożę tych puzzli
  • jutro idę do promotorki i mam nadzieję zacząć drugą część pracy magisterskiej
  • dzisiaj bawiłam się programami do projektowania białek/enzymów - chyba to polubię
  • maseczka z żelatyny i mleka chciała mnie pozbawić twarzy

wtorek, 26 lutego 2013

Odpowiedzialność za swoje życie

Post pisany na gorąco i pod wpływem emocji.

Ludzie! To kim jesteście, co robicie i co osiągnęliście, zależy tylko i wyłącznie od WAS! 

Za pół roku kończę studia i chciał nie chciał, ale myśli się już o przyszłości. Często się o tym rozmawia. I co?  Ciągle, ze wszystkich stron słyszę narzekania. Najbardziej podoba mi się wina Tuska - chętnie bym się napiła. Krytykę słyszę głównie od ludzi, którzy o polityce nie mają pojęcia. Przepraszam, mają - czytają  tytuły artykułów na wp tudzież onecie. Ja nikogo nie bronię, nie uważam że nasz rząd jest cacy, ale... staram się zrozumieć. Przed wyborami przeczytałam programy partii, szczerze mówiąc z żadnym w 100% się nie utożsamiam, dlatego wybrałam mniejsze zło. Biorę odpowiedzialność za swój wybór, bo "czy robisz hip hop czy robisz g***, rób to do końca". 

Owszem, pięć lat temu mówili, że dziś będzie booom! na biotechnologów. Wybierając ten kierunek wiedziałam, że ani w Szczecinie, ani w okolicy, biotechnologii w czystej postaci nie ma. I chyba trzeba by było być niespełna rozumu, żeby sądzić, że w ciągu kilku lat powstanie tu prężnie działający ośrodek naukowy czy z nieba spadnie zagraniczny koncern biotechnologiczny. O tym trzeba myśleć PRZED studiami, a nie na piątym roku. Teraz jest obwinianie wszystkich wkoło, tylko nie siebie. 



Ludzie boją się odpowiedzialności za swoje czyny. NIKT nie kazał nam iść na studia. To był NASZ wybór. OD NAS zależy, co zrobimy z wykształceniem, które otrzymaliśmy ZA DARMO. 

Nie czuję się jakaś lepsza, aktualnie zawodowo jestem w czarnej dupie. To ja robiłam tylko to, co ode mnie wymagano. To ja nie przykładałam się do angielskiego. Martwię się o przyszłość, ale to, co się wydarzy, zależy TYLKO ode mnie. Mam świadomość, że jak gdzieś mnie drzwiami nie wpuszczą, to mam możliwość wejścia oknem. 

Został jeden semestr, cztery miesiące. Postaram się udowodnić sobie i innym, że można coś w tym kraju osiągnąć. Będziecie trzymać kciuki? 

niedziela, 24 lutego 2013

Sześć kobiet w domu

Jak wyjąć sobie z życiorysu dwa dni? Zaprosić rodzinę na weekend i mieć kotkę z pierwszą cieczką. Zaczęło się już w piątek, rodzice przyjechali do opery (sic! jako "emeryci i renciści" są w teatrach, kinach i innych odchamiaczach częściej niż ja, a 100 km do tych miejsc, to dla nich żaden problem), ale na weekend została tylko mama. Ojciec jest z tych, co to w obcym domu godziny spokojnie nie usiedzi, więc stwierdził, że "zimą nie ma po co do mnie przyjeżdżać". Słodko, prawda?

W międzyczasie P. siostra też zapowiedziała się z wizytą. Ok, żaden problem, raz dwa wyczarowałam dwie dodatkowe kołdry z koców. Wpadła wieczorem, teoretycznie tylko się przespać, ale... do trzeciej w nocy razem z moją mamą układałyśmy puzzle. Takie tam skromne, na dwa tysiące. Ooo, na tą chwilę prezentują się tak:


Odwykłam od zarywania nocek, więc jak tylko przyłożyłam głowę do poduszki to... o ósmej rano ze snu wyrwał mnie budzik. I taka tam wiadomość, że za 15 minut będzie u nas P. mama. I naprawdę, nie byłoby w tym nic dziwnego i nic stresującego, ale... nasze mamy się nie znały! Jesteśmy ze sobą prawie cztery lata, a jakoś okazji nigdy nie było, albo podświadomie ich unikaliśmy. W tej sytuacji nie miałam nawet czasu się zestresować, wyszło wszystko naturalnie, znalazło się mamine ciacho, kawa i było bardzo miło. P. miał w domu cztery kobiety + dwie kocice i wytrzymał. Chyba jakiś medal mu się należy. 

P.S. Zostałam teraz z tymi puzzlami sama... wrobiły mnie.

czwartek, 21 lutego 2013

Prawie jak randka

Proszę, powiedzcie mi, że wszystkie kobiety są takie rozkapryszone i humorzaste jak ja. No dobra nie muszą być wszystkie, wystarczą mi tylko te wyjątkowe. P. zabrał mnie na bilard, zabrał mnie do kina, przypominał o załadowaniu broni w śmiesznej strzelance, rozgrzeszył zjedzenie frytek po 21, a ja co? Zasypiałam "na smutno". I sama chciałabym wiedzieć, skąd ten stan. 

Ale od początku. Najpierw poszliśmy na bilard i w tym miejscu należy zaznaczyć, że żadne z nas grać nie potrafi. Nie byliśmy nawet pewni jednej z zasad i szukaliśmy trójkąta, ale gra (przy piwku) sprawiała nam dużą frajdę. Czasem udało się któremuś z nas zrobić prawie profesjonalny trick i wtedy to już w ogóle było WOW. 


Po bilardzie kino. Zdziwiło mnie, że P. chciał iść na "Poradnik pozytywnego myślenia" bo wiem, że nie przepada za tego typu filmami, a ja też uważam, że w kinie można obejrzeć lepsze produkcje. Jesteśmy z tych, co lubią sobie trochę podocinać, więc bez komentarzy (cichych oczywiście) się nie obyło. Wszystko było z uśmiechem do momentu jak wyszło na jaw, kto napisał list. Dla mnie kłamstwo jest gorsze nawet od zdrady. Wywiązała się mała dyskusja pomiędzy nami, a po wyjściu z kina Emilka oświadczyła, że jej film jej się nie podobał.



Oczywiście, że mi się podobał, co może być lepszego od dwóch świrów i domu wypełnionymi po brzegi natręctwami, tylko ta ich miłość kompletnie mi do gustu nie przypadła. W dupie mam mniejsze zło, albo kłamstwa w imię dobra. W tej kwestii świat widzę czarno-biało. 

A potem poszliśmy się postrzelać - znowu się zawiodłam, bo myślałam, że będę strzelać do P., a mi kazali w jakiś cyborgów. Ehh, ciężkie jest życie wkurzonej kobiety. Potem jeszcze wspomnienie z dzieciństwa - flippery i do domu. Uff. 

Chyba już wiem, co mnie wczoraj tak tknęło. Od jakiegoś czasu mam problem z porównywaniem się do innych. Filmowa miłość nijak nie mieściła się w mojej, wypełnionej do granic możliwości idealistycznym podejściem, głowie. Zaczęłam więc podświadomie szukać możliwych zagrożeń naszej miłości. O cholera, jak teraz to przeczytałam, to ja chyba jednak pasuję do tego filmu, kolejny świr. 

poniedziałek, 18 lutego 2013

Kacodziałek

Piąty rok studiów, a ja ululałam się kilkoma kieliszkami wina. Oczywiście to wszystko przez Rastuśkę, bo musiałam pić za nią. Poza dzisiejszym bólem głowy jest jeszcze większa strata, nie wytrzymałam i pokazałam P. prezent z okazji bycia fajnym facetem. Bardzo mu się spodobał, hihi.

Jak łatwo sobie wyobrazić, rano byłam nie do życia, ale chwała P., że wyciągnął mnie do sklepu. Mroźne, świeże powietrze dodało mi życia i już byłam gotowa do zdobywania świata. W Biedronce pożartowaliśmy sobie z kasjerką i uświadomiłam sobie coś bardzo ważnego: naprawdę niewiele trzeba, żeby wywołać uśmiech u innych osób. Żeby uprzyjemnić im resztę dnia. Ogólnie jestem z tych, co to wszędzie wokół dobro widzą: mężczyźni przepuszczają przodem kobiety w drzwiach, w autobusach starszym i kobietom w ciąży/z dziećmi ustępuje się miejsca, a w sklepach większość naprawdę szuka tego grosika, żeby ułatwić pracę kasjerkom.

Przypomniała mi się pewna zabawna sytuacja: szłyśmy z zajęć i mijałyśmy grupkę dziesięciolatków klnących tak, że uszy więdły. Koleżanka zwróciła im uwagę i już myślałyśmy, że zmieszają nas z błotem, a tu wyskakuje chłopaczek z tekstem "bardzo panie przepraszamy, nie zauważyliśmy, że przechodzimy obok kobiet". Pochwaliłyśmy małego dżentelmena i uwierzyłyśmy, że wcale nie jest tak źle z tymi dzisiejszymi dzieciakami.


A wracając do dzisiejszego dnia, to w końcu ruszyłam tyłek i poszłam na korepetycje. Oj, dużo pracy czeka mnie w tym semestrze, ale damy radę i na świadectwie będzie lepsza ocena niż na półrocze. Wracając pogadałam z mamą o cielęcinie, wołowinie i innych takich (jestem początkującą kurą domową, muszę się radzić osoby bardziej doświadczonej), a jak przyszłam do domu, to czekał na mnie obiadek:


Włączyłam komputer, a tam same dobre wiadomości: dowiedziałam się, że ostatni egzamin zdałam na 4+, kumpele z LO zapowiedziały się na jutro z wizytą i jeszcze e-mail z dobrymi wieściami od A. ;) I jak ja mam narzekać?

P.S. Wydrukowałam dziś wnioski na karty aglomeracyjne - rok się z tym nosiłam, więc dla mnie jest to sukces ;)

niedziela, 17 lutego 2013

Dzień kota

"Czy dom bez kota - najedzonego, dopieszczonego i należycie docenionego - zasługuje w ogóle na miano domu?"
Mark Twain

Ja sobie domu bez kota nie wyobrażam. Podejrzewam, że za kilkadziesiąt lat zostanę starą kociarą, która całą swoją nędzną emeryturę (z tak idealistycznym podejściem do życia nie liczę na luksusy) będzie przeznaczała na puszki dla sierściuchów. 

Wracając z prezentami dla moich dwóch cór pomyślałam, że dzień kota to dzień, który należy świętować należycie. Starszej kupiłam różowe wino, a młodszej bajki na dvd. I jeszcze kocie zabawki. Tak, to wszystko naprawdę dla nich! ;)


A teraz dzisiejsze boginie:


RASTI - stateczna kotka z grubym futerkiem. Kot ideał - je tylko ze swoich misek, śpi na plecakach i znika na długie godziny włócząc się po dworze. Przez długi czas zastanawialiśmy się, czy ona czasem nie ma problemu ze strunami głosowymi, bo wcale nie miauczała. Takie ciche, spokojne i mruczące pięć kilo :) Jest tak kochana, że wybaczyła nam nawet utratę macicy. 


GIZMO - u weterynarza okazało się, że to jednak Gizmella. Wiem, że jako matka nie powinnam tak mówić, ale jest po prostu głupiutka. Nie ma w ogóle instynktu samozachowawczego - przypaliła sobie futro chodząc po kuchence gazowej. Ma lepkie rączki, kradnie mi gumki do włosów i smakołyki (dziś np. gorącego pasztecika). W sumie to ona ma chyba jakiś fetysz związany z włosami... 

Niestety siostry niezbyt się lubią, może sytuacja się zmieni, jak wysterylizujemy młodszą... Wspólne zdjęcia wyglądają tak:


Kocham te dwie istotki, nawet jak budzę się z rybim łbem lub w osikanej pościeli. I z jedną i z drugą przechodziliśmy/przechodzimy niezła lekcję cierpliwości - dziecko to będzie pikuś. Tak, były nieprzespane noce :D

Mogę o nich pisać/mówić godzinami, ale Rasti woła mnie na winko ;)

sobota, 16 lutego 2013

Łi, łi, weekend!

Wyjątkowo leniwe dni nastały. W piątek grzecznie zawiozłam esej, ale profesor nie zaszczycił nas nawet zaproszeniem do legendarnego gabinetu, jeśli da mi zaliczenie, to mu wybaczę. Załapałam się za to na obronę kolegi, stresowałam się tylko trochę mniej niż na swojej, stężenie stresu w tym wąskim korytarzu było ogromne. Odrobinę przeraża mnie fakt, że już za pół roku czeka mnie znowu to samo. Ale to dopiero za sześć miesięcy, damy radę!



W międzyczasie byłam na małym spacerze.Wyszłam ze swojej strefy komfortu (boże, ale to mądrze brzmi) i odważyłam się wyciągnąć moją nieprofesjonalną cyfrówkę i porobić trochę zdjęć. Kocham Szczecin za jego zieloność, za parki na każdym kroku i prawdziwe jeziorko wśród bloków. Pół godziny od mojego domu jest największy w Europie cmentarz. Przez ładnych kilka lat wzbraniałam się przed zwiedzaniem tego miejsca, bo myślałam, że tam są tylko groby. Jak już tam trafiłam, to byłam tak oczarowana tym miejscem, że mogłabym tam zbudować szałas i mieszkać. Cmentarz Centralny to po prostu ogromny las, ze pięknymi, starymi nagrobkami pomiędzy drzewami. Do tego kilka ciekawych pomników i kaplica, która wygląda jak zamek z bajki Disneya, a przed nią ogromna fontanna. 

A teraz mały bonus dla szczecinian, szczególnie tych z Gumieniec - no może nie na deptaku zaczynam, ale wracam zawsze Ku Słońcu:


P.S. Mój kot dzisiaj mi się oświadczył: przytargał mi rano do łóżka łeb od makreli wędzonej. P. jest zdania, że to było ostrzeżenie i że mam je lepiej karmić.

P.S. 2 Druga kocica nie chciała być gorsza i przyniosła do domu, pierwszą w tym roku, myszkę ;) 

piątek, 15 lutego 2013

Ciężkie jest życie studenta

Miałam grubo ponad dwa miesiące na napisanie eseju. Studiuję już piąty rok i jeszcze nie nauczyłam się na błędach, że nie zostawia się wszystkiego na ostatnią chwilę. Owszem, pozbierałam wcześniej trochę informacji, ale ubierać to wszystko w słowa zaczęłam w środę, pisałam, pisałam, szło mi nawet całkiem nieźle i co mogła zrobić mądra inaczej Emilka? Nie zapisała zmian.

W efekcie spędziłam wczoraj bite DWANAŚCIE godzin na pisaniu siedmiu stron. Nie do końca mi się moja twórczość podoba, ale czasu na poprawki już niestety nie mam. Dzisiaj praca zostanie złożona w czerwonym gabinecie profesora S., a potem to już można się tylko modlić o zaliczenie.

A teraz tak w telegraficznym skrócie o minionym tygodniu w pozytwach:

  • zaliczyłam dwa wpadnięcia kumpel na kawę
  • jesteśmy na "diecie" i idzie nam całkiem nieźle
  • wstaję codziennie przed siódmą (to, że P. wyciągnął mnie dzisiaj z łóżka za nogi się nie liczy)
  • zaczęłam grać w EVE ^.^

I teraz taki mały bonus:
Wpuszczając kota do mieszkania uderzyłam się w klamkę, rozcięłam sobie powiekę i mam limo. Tak, wiem, brzmi jak opowieść bitej żony broniącej męża - tyrana, ale wszyscy którzy mnie znają, nie będą mieli wątpliwości, że to moja niezdarność. Jako dzieciak byłam dumna z moich blizn na kolanach, i chyba coś z tej dziewczynki mi zostało, bo się limem nie przejęłam - to się zaszpachluję. Cieszę się, że do poparzenia serem z pizzy (bąble na całej ręce), całowaniem żółwia brzemiennym w skutkach (odgryzł mi kawałek wargi!) dołączyło limo od klamki - będzie co opowiadać wnukom.


wtorek, 12 lutego 2013

100% planu

Wszystkie zadania na dziś wykonane:

  • pobudka o szóstej
  • dokładne sprzątanie łazienki (P. nie pozwolił mi się pochwalić)
  • jadłospis
  • zakupy
  • pomidorówka i obiad na jutro
  • pranie pościeli
  • prasowanie
  • przygotowanie do eseju
W naszym życiu nastąpił przełom, wieczorem zamiast Simpsonów oglądamy South Park po polsku. Nie wiem dlaczego, ale ta bajka w języku ojczystym jest jeszcze bardziej bezczelna i niesmaczna. Co nie zmienia faktu, że lubię taki rodzaj humoru. 

P. bawił się dziś klockami lego (nigdy nie ogarniałam Technic) i wyczarował sobie podstawkę pod kalkulator, ups... telefon:



Kiedy dzieci się bawią, ktoś musi "pracować"


Od jutra dieta, więc dzisiaj za to wypijmy ;)

poniedziałek, 11 lutego 2013

Jak ja kocham poniedziałki!

Szczególnie takie, w które budzę się ze świadomością, że mam jeszcze dwa tygodnie wolnego, a P. przynosi rano kawę do łóżka. 

Ale żeby wygonić lenia trzeba w końcu wziąć się za robotę i wypełniać postanowienia na luty. Idzie mi dość mizernie, przeczytałam na razie tylko dwie książki i zrobiłam playlistę na YT: 
POZYTYWKA 2013 - miały być same pozytywnie zakręcone kawałki, ale jakoś wyszło, że znalazło się tam trochę ważnych dla mnie utworów. Nie trudno się domyślić, że mam fioła na punkcie polskiej muzyki ;)

Gimpa okiełznałam na tyle, że wiem, gdzie się obraca obraz i połączyłam wszystko w jedno okno. Dla mnie sukces, bo to mnie najbardziej w nim irytowało. Na warstwy i znaki wodne przyjdzie jeszcze czas;)

Dziś biorę się za jadłospis i esej. Do tego drugiego podchodzę jak do jeża, nigdy nie pisałam takiej formy, nie ma pojęcia czego profesor oczekuje, a termin zero już w piątek. A może jest tu ktoś kto chciałby się wypowiedzieć na temat: Zagrożenia biosfery w kontekście modyfikacji genetycznych roślin i zwierząt

Wczoraj na spacerze (do sklepu, ale ciiii) czułam nie zimę, nie wiosnę, tylko lato. A dokładniej letni wieczór. W sklepie olśniło mnie, że czas na zmianę diety na lżejszą... odkryłam, że zimą jadam więcej słodyczy i tłuściej, a wiosną przychodzi taki moment, że zamieniam to wszystko na twarożki, owoce i zupy. Jak jest ciepło to jem też zdecydowanie mniej mięsa. 

Koniec tego wylegiwania się w łóżku, idę pod prysznic:) Miłego początku tygodnia!:)

sobota, 9 lutego 2013

Co ma ślub do związku?

Do mojego nic ;)

Kiedyś obudziłam się zlana potem i blada bo... śnił mi się mój własny ślub. Pojechałam na weekend do domu, a tam mama oznajmiła, że suknia już przygotowana, że fryzjer i kosmetyczka zamówione i spytała gdzie mój P. Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, że kilka miesięcy wcześniej dla świętego spokoju obu rodzin podpisaliśmy jakiś papierek w kościele na najodleglejszy termin, jaki mógł być i najzwyczajniej w świecie o tym zapomnieliśmy. Racjonalnie pomyślałam, że mój P. nawet nie ma garnituru, ba! on nawet pracuje w dzień i godzinę naszego ślubu. Szybki telefon do niego, że mleko się wylało i że dzisiaj podobno ślub mamy brać i jego pytanie (które i mi chodziło po głowie): a co będzie jak nie przyjdziemy do kościoła? Po tym się obudziłam i zażądałam od P. deklaracji, że żadnego papierka nie będziemy nigdzie podpisywać, żebym się nie musiała tak stresować. 

Naprawdę nie chcę ślubu, nie chcę podpisywać żadnej umowy wiążącej moje szczęście. I jego szczęście. 

http://www.taxor.pl/


Dużo, bardzo dużo o tym wspólnie rozmawialiśmy i oboje mamy takie podejście. Mieszkamy ze sobą już dwa lata, żyje nam się dobrze, dogadujemy się, mimo różnych poglądów i łatwo znajdujemy kompromisy. Na śluby i wesela reagujemy alergicznie - w wakacje obrączkował się mój kuzyn - najpierw kombinowaliśmy, jakby tu się wykręcić, potem narzekaliśmy że musimy się jakoś ubrać (kieckę kupiłam w lumpeksie, a suma sumarum poszłam w innej, P. kupiłam spodnie kilka godzin przed wyjazdem - okazały się za długie i podpinałam je agrafką), a na koniec uciekliśmy pod byle pretekstem z poprawin. W sumie podobna sytuacja była z weselem mojej siostry. Na jednym i na drugim rodzina non stop dopytywała się, czemu się nie bawimy, tylko siedzimy przy stole. Może trudno w to uwierzyć, ale nie lubimy takich imprez i naprawdę musielibyśmy upaść na głowę, żeby samym sobie takie coś zafundować. 

Myśląc racjonalnie, to zamiast wydawać grube pieniądze na ślub i wesele, wolałabym pojechać w podróż życia. Jeśli miałabym te pieniądze ;) Branie kredytu to dla mnie po prostu głupota i mnie na to nie stać. Ktoś chce, proszę bardzo - tylko niech się potem mi się nie żali, że to wina premiera, że nie ma co do garnka włożyć. 

A teraz najważniejsze: zaręczajcie się, bierzcie śluby jeśli Was to uszczęśliwia, ale nie próbujcie mi wmówić, że mi też by to sprawiło przyjemność. Dla mnie symbolem miłości to jest dziecko, wspólnie wychowywane i kochane, a nie jakiś papierek. 

I jeszcze krótko o związkach partnerskich: jeśli byłaby taka możliwość to może byśmy się zalegalizowali, głównie ze względu na informacje o zdrowiu etc. Podatki i korzyści majątkowe jakoś mnie mało obchodzą. Albo inaczej, wystarczyłoby mi, gdyby wszelakie upoważnienia były honorowane. 

A Wy co o tym wszystkim sądzicie?


piątek, 8 lutego 2013

Uff...

Najpierw tydzień u rodziców, a potem przyjechała siostra z pięcioletnią Zuzą. A ja zdecydowanie nie jestem osobą, która lubi nieunormowany tryb życia. Siostra już w pociągu, więc pora wrócić do normalności. Do spokojnego i cichego! życia w naszym gniazdku.

Pięciolatka to powód do ruszenia tyłka z kanapy, w ciągu tych trzech dni zwiedziłyśmy Muzeum Techniki i Komunikacji oraz dwie Eureki ;) Wybierałam się tam już ładne kilka lat... I o ile muzeum warto zobaczyć tak o po prostu - stare motocykle, samochody, tramwaje (był nawet symulator jazdy) czy autobusy to Eureka okazała się strzałem w dziesiątkę. Może niekoniecznie dla Z. bo nie wszystko rozumiała, ale dla mnie i siostry na pewno. Mama wychowała nas na ciekawe świata, więc takie rzeczy sprawiają nam dużą przyjemność:) 

Inna zupełnie sprawa to zakupy. Siostra wielka zwolenniczka, ja oczywiście anty. Jak to w życiu bywa,  okazało się, że ja sobie kupiłam płaszczyk, bluzkę i buty, a ona tylko tunikę ;) Do tego rajd po lumpeksach, parę ciekawych rzeczy też wpadło. Nawet legginsy - moje pierwsze w życiu - do tej pory nie byłam sympatykiem ubioru "na shreka" ;)  

Może później postaram się opisać coś dokładnie, bo jak zaraz nie posprzątam "pogościowego" pobojowiska to zwariuję...


czwartek, 7 lutego 2013

Toaletka D.I.Y. (by P.)

Walentynek nie obchodzimy, ale co miesiąc robimy sobie nawzajem prezenty, a 23 każdego miesiąca staramy się świętować kolejny miesiąc razem (46 już za nami). Pojechałam na tydzień do rodziców, a P. przygotował mi wspaniałą niespodziankę. No dobra, przyznam się, że domyśliłam się trochę wcześniej i byłam trochę zła, bo akurat TO chciałabym wybrać sobie sama. Ale jak już ją zobaczyłam, to byłam w siódmym niebie bo jest IDEALNA :) O lepszej nie mogłam sobie zamarzyć, a jak coś jeszcze wymyślę to P. obiecał mi dorobić:)

Taaaa daaaam!

Aż mi się oczy zaszkliły, jak uświadomiłam sobie, że po prawie czterech latach potrafimy jeszcze siebie aż tak zaskakiwać. Że jest ktoś, kto robi coś TYLKO dla mnie. I nie poszedł po prostu do sklepu, tylko myślał nad projektem, przywlekł te deski do domu, kombinował, aż w końcu powstało to cudo. 

niedziela, 3 lutego 2013

Niedziela

Od czasu, kiedy przestałam chodzić na msze św. niedziela stała się dla mnie dniem powszednim. Jak przyjeżdżam do rodziców to uświadamiam sobie, że brakuje mi w Szczecinie takiego dnia, w którym na śniadanie jemy jajecznicę (koniecznie z mlekiem, a wiosną/latem ze szczypiorkiem), pijemy "pokościelną" kawę rozwiązując krzyżówkę siłami całej rodziny. Później jakieś planszówki, ewentualnie karty. Obiad na "niedzielnych" talerzach, zwykle dwudaniowy. Po obiedzie kawa i zajadanie się ciastem zrobionym "na niedzielę". A potem wylegiwanie się przed TV w towarzystwie głosu Krystyny Czubówny. Nie, chyba nie jest tu tak co niedzielę, tak to po prostu zapamiętałam z dzieciństwa.

Pomijam wszelkie aspekty wiary, ale intensywnie myślę nad wprowadzeniem świętowania niedzieli w naszym domu. Żeby ten spacer, obiad czy ciasto były inne niż w pozostałe dni. Może nawet pomyślę nad odświętnym ubraniem, widzieć P. raz w tygodniu w koszuli, mrau! :) 

Poza tymi myślami dzień spędziłam na jedzeniu królika w śmietanie (temat nr 1 przez ostatnie kilka dni), kłótni o schody i pochłanianiu świeżo upieczonego chleba z ogromną ilością masła. Trochę rummikuba, trochę mahjong z mamą na kurniku i duuuuużo LittleAlchemy:


Upsss... widać, że korzystałam z podpowiedzi:D

Ferie u rodziców

Kiedy mieszkałam w internacie/akademiku było łatwo, domem nazywałam dom rodzinny. Po tym jak P. zamieszkał w Szczecinie miotałam się pomiędzy akademikiem, domem rodziców a mieszkaniem P. i miałam wtedy lekkie załamanie, bo nigdzie nie czułam się u siebie, nie byłam w stanie ogarnąć tych trzech miejsc.

Za miesiąc minie dwa lata jak mieszkam z P. JUŻ dwa lata, a pamiętam jak dziś, jak pakowałam kosmetyki i wyszła cała torba podróżna. Teraz domem nazywam tylko i wyłącznie nasze gniazdko, a do rodziców przyjeżdżam w odwiedziny. Niedługo i oni się przeprowadzą, więc sytuacja będzie już całkiem jasna :)




Miałam pisać o feriach... jak tylko dowiedziałam się, że zaliczyłam ostatni egzamin przyjechałam do Paprotna. Tu czasoprzestrzeń ulega jakiemuś zakrzywieniu, czas płynie wolniej, a robi się wszystkiego więcej i szybciej. Moja rodzina należy do tych towarzyskich, codziennie przez dom przewija się mnóstwo ludzi, a moja mama jakimś cudem potrafi ich wszystkich wykarmić. Nie skłamię, jak powiem, że dziennie myje się tu około 50 szklanek/kubków. Pomiędzy tym wszystkim lata jeszcze Zuzanna - niezwykle absorbujące dziecko.



 Tańce, hulanki, swawole, do tego gra w karty, Rummikuba, Scrabble i czasem w Chińczyka. Nieustające rozmowy o remontach, emocjonujące rozmowy przy stole, czasem kłótnie.




Moja mama zbiera sowy, ma dość pokaźną kolekcję. Nie da się w tym domu nie natrafić na to ptaszysko, jak nie huka na mnie z kubka na kawę to jest w toalecie jako odświeżacz powietrza. Dodatkowo mama uwielbia przedmioty typu szydełkowe bombki, choinki ze starych gazet, bukiety kwiatów z liści. Zawsze gdzieś leży rozpoczęta robótka, walają się cekiny czy wstążeczki. Z kolei ojciec jest stolarzem, co prawda nie pamiętam, żeby pracował w zawodzie, ale wiecznie coś kombinuje w tym kierunku. W garażu ma istne mydło i powidło. Brat to mechanik-samouk. Przestałam się już dziwić felgom, silnikom czy błotnikom tarasującym wejście do domu. Jakby tego wszystkiego było mało to wszyscy wyżej wymienieni są zapalonymi penetratorami targów staroci. Wyobrażacie sobie jak wygląda ten dom? :D



Właśnie dlatego uwielbiam tu przyjeżdżać. Nie ma możliwości, że dzień będzie tu podobny do dnia poprzedniego, więc nie sposób się nudzić.