Jeśli masz ochotę pogadać...



Jeśli masz ochotę pogadać... to śmiało pisz na gg 6821926. Może być o pogodzie, może być o kotach, a nawet o polityce. I tylko z pozoru jestem niedostępna ;)

sobota, 30 marca 2013

Jajca

Nie mam czasu na nic, bo mnie stres zżera, ale muszę się pochwalić moimi pierwszymi własnoręcznie (i poważnie!) zrobionymi pisankami wg przepisu mamusi:


środa, 27 marca 2013

Środing!

Dawno, dawno temu byłam studentką pierwszego roku. I zdarzyło mi się nie być dopuszczoną do egzaminu z chemii, wraz z K. Kiedy inny kuli noc przed egzaminem, my wybrałyśmy się na podbój miasta. I tak oto znalazłyśmy Hormon. Bywałyśmy tam średnio raz na tydzień, a tradycją stało się odwiedzanie go w Wielką Środę. Dziś po raz piąty i niestety ostatni mamy zamiar obijać się o miękką ścianę.

Musicie wiedzieć, że to miejsce jest dla mnie cholernie sentymentalne. Zdaję sobie sprawę, że ten lokal to już nie to (jak kiedyś Kontrasty...), ja nie jestem już taka młoda, mam trochę więcej w głowie oleju, ale... mam zamiar bawić się dziś bardzo dobrze.

A tu macie młodą i piękną Emilkę (i jakże gniewną! - zwróćcie uwagę na tatuaż)


wtorek, 26 marca 2013

Coś mi ostatnio nie tak...

Chodzę, uśmiecham się, mam głupiutkie pomysły, ale... w środku czuję, że coś nie gra. Trzeba to jak najszybciej przepędzić. Mam wrażenie, że dni przeciekają mi pomiędzy palcami, że nic nie robię i tak dalej...  A wiem, że wcale tak nie jest. Dane do magisterki obrobione, materiały do drugiej części przygotowane, więc w tej kwestii mam już z górki. Na zajęcia ładnie chodzę, czytanie książek ponad normę, fakt, zaniedbałam trochę angielski, ale wszystko jest do nadrobienia. Teoretycznie NIC się nie dzieje.

Zaczynam się stresować świętami, bo to pierwsze z P., a dokładniej u P. mamy. Cieszę się, dla mnie to jakby nowy etap w związku, hihi, ale... to inny dom, inne zwyczaje, inne tradycje. Pewnie panikuję bez potrzeby, przecież bardzo lubię P. rodzinę, a święta na pewno będą niezapomniane.

A może powinnam się jednak bać, bo moje zdolności kulinarne są... hm... jak to powiedzieć... najlepiej pokaże na przykładzie. Oto co Emilka potrafi zrobić z kupnymi pierogami:

Ale czasem coś mi się udaje, a w domu nie ma dymu jak gotuję:D Teraz np. jestem w fazie przygotowania deserów na jutro i zalewanie galaretek idzie mi całkiem sprawnie.

Właśnie... jutro. Idę kompletnie nieprzygotowana na zajęcia, narażając się tym samym na komentarze prowadzącego typu "internet służy do wyższych celów niż portale społecznościowe". Da się przeżyć. Potem muszę dokończyć deserki, zrobić prezentacje o szkodliwym działaniu fal elektromagnetycznych, napisać krótki referat o DDT, zjeść deserki z P. rodzinką i może wybrać się na środing.


poniedziałek, 25 marca 2013

Best Blog Award

Łiii, nie za bardzo wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale zostałam nominowana przez lasubmersion za co bardzo dziękuję. Kiliszek wina w dłoń, serek pleśniowy na zagryzkę i lecim z koksem:

1.Co jest dla Ciebie ważniejsze:mieć czy być?
Zdecydowanie BYĆ. Często zastanawiam się, co by było gdybym nagle musiała zacząć od zera i myślę, że bez problemu bym sobie poradziła. Mam dwie ręce, mam dwie nogi, głowę na karku - trzeba czegoś więcej do szczęścia?

2.Jaką formę związku preferujesz: konkubinat,związek partnerski czy małżeństwo?
Yyy, czym się różni konkubinat od związku partnerskiego? Z racji, że nie lubię pierwszego określenia, to obstawiam że jestem za związkiem partnerskim. Jeśli dwoje ludzi się kocha, jest im ze sobą dobrze, to myślę, że nie trzeba tego szczęścia zapisywać na papierku. Natomiast jeśli dwoje ludzi stwierdza, że to jednak nie to, że się coś skończyło, że nie ma już tego floł, to czemu papierek ma ich powstrzymywać przed szczęściem osobno? No dobra, przyznaje się, śnił mi się własny ślub - tak, taki z białą suknią, rodzicami, weselem i... obudziłam się zlana potem, a P. kazałam oświadczać, że nigdy ślubu nie weźmiemy. 

3.Co cię motywuje do działania?
Słońce i piwo. Jak tylko przychodzi wiosna, to jakbym na jakiś prochach jechała, banan na gębie i motorek w dupie. A piwo... hmm.. procenty sprawiają, że czuję, że mogę wszystko. To chyba nie jest zbyt pedagogiczne, ale tak niestety jest. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że wystarczy mi kilka łyków, hihi. Nie, nie pije piwa codziennie:D

4.Co cię motywuje do działania w gorszych momentach?
Stres. Ten to dopiero potrafi mnie zmotywować. Presja czasu i takie tam. A w tych takich dołkowatych to oczywiście P., który zawsze jest przy mnie. 

5.Za 10 lat chciałabyn/chciałbym....
Mieć gromadkę dzieci i żółwia. A do tego własną firmę kosmetyczną. I jeszcze chciałabym chodzić do Kasi na babeczki. O tym, że chciałabym wciąż zasypiać z tym samym mężczyzną co dziś chyba nie muszę pisać ;)

6.Najważniejsze osoby w Twoim życiu to...
Mama i P. 

7.Twoje wymarzone miejsce do mieszkania
Tylko jedno?:( Bardzo fajnie mieszka mi się w obecnym, to nasze pierwsze wspólnie wite gniazdko, a P. się ze mną przekomarza, że ostatnie. Jeszcze jakiś czas temu byłam przekonana, że chcę zamieszkać w mazurskiej chacie (koniecznie drewnianej!), ale ostatnio zakochałam się w starych willach na szczecińskim Pogodnie. Na dzień dzisiejszy marzę o takowej, z wielkim ogrodem, ja stara wariatka-kociara, P. stary gbur w swoim warsztacie z drukarką 3D. 

8.Jaką książkę/książki obecnie czytasz?
"Mnie zabić" Joanny Chmielewskiej. Kocham tą kobietę, kocham jej styl pisania. P. czytając tylko fragment powiedział coś w stylu "jakbym Ciebie słuchał za kilkadziesiąt lat". A w kolejce czeka "101 rzeczy lepszych od diety"

9.Jakie cechy drugiego człowieka są dla Ciebie najważniejsze?
Szczerość, lojalność, poczucie humoru, posiadanie własnego zdania, nieprzeciętność

10.Twoje motto
Tylko idiota ma porządek, geniusz panuje nad chaosem.

Uff... Wybaczcie, że nikogo nie wyznaczam, bo mało kogo tu jeszcze znam. Kiedyś to nadrobię, obiecuję.

niedziela, 24 marca 2013

Rocznica

Placki wczoraj świętowały swoją czwartą rocznicę. Miało być dobre jedzenie, miało być sushi, miało być wspólne zdjęcie "Grumpy'owstwa", ale... tak się obżarliśmy frytkami, że nic z tego nie wyszło. Byliśmy szczęśliwymi, grubymi plackami. Już dawno odpuściliśmy sobie jakieś patetyczne świętowanie, romantyczne do porzygu kolacyjki itp., próby wspomniek "a pamiętasz jak" skończyły się już na pierwszym dniu naszego związku, jak to P. zamiast o ósmej rano, to przyszedł do mnie przed siódmą i jak to dopiero po kilku kilometrach spaceru powiedział, że mam całą buzię ubrudzoną pastą do zębów. 


Prezenty to fajna rzecz, więc tego sobie nie odmówiliśmy. W tym roku są tak cholernie romantyczne, że nic, tylko usiąść i się głośno roześmiać. Placki mają więc nowy fantastyczny materac do łóżka (sprawdzony, hihih) i... kufer na zapasy kuchenne. Ubzdurałam sobie kwiatka, nie żadnego badyla w stylu czerwona róża, tylko jakiegoś w doniczce, takiego wiosennego wiechołcia. Przeszłam cały dział ogrodniczy w Castoramie i nic nie znalazłam, a tu mi P. przynosi śliczne nawilżacze do kwiatków, słonecznik (foto) i żółwik. Najwsapnialsiejszy prezent!

A tu nasz kufer (zdążyłam już tam zrobić bałagan, ale ciii). 


Skoro składniki do sushi kupione, to zrobimy je dziś. Może nawet jakieś wino się nawinie... I materac trzeba przetestować kolejny raz ]:-> 

piątek, 22 marca 2013

Piąteczek!

Chyba dopadło mnie przedokresie. Sama ze sobą nie potrafię wytrzymać, ofiarą padła rurka z kremem i omlet z bitą śmietaną. I brud na szybach, ale to akurat dobrze. Chwała temu, kto wymyślił ściereczki z mikrofibry. 

Próbuję jakoś przywołać tą wiosnę, padło na zmianę koloru świeczek, na bardziej kolorowe. P. zasiał kilka dni temu rzeżuchę (na kosmicznej ilości moich wacików za 300 $), trzeba jeszcze jakoś przystroić dom na święta. Zajmę się tym pojutrze :) 



Byłam dzisiaj na wykładzie, jako zapędzona owieczka. Zaprosili jakiegoś profesora, ale jakoś niczego nowego się nie dowiedziałam, a zmarnowałam pół dnia. Bywa. W sumie zmarnowałam cały dzień, ale to akurat wina mojej macicy ;)

czwartek, 21 marca 2013

Nowe gałązki do gniazdka

Ten tydzień można śmiało ogłosić "tygodniem kurierów", drzwi się u nas nie zamykają. Dzisiaj czekaliśmy na dwie ważne przesyłki: pierwsza z nich to materac do łóżka, a druga dremelki - zabawki do warsztatu P. (jak kiedyś zrobi na nim porządek, to Wam ten warsztat po chichaczu pokaże).

Do kupna materaca zbieraliśmy się ponad rok, dlatego teraz nie mogę się na niego napatrzeć, jak sobie leży, dokładnie w takich samych wymiarach jak łóżko (wcześniej mieliśmy dwa, co ani na szerokość, ani na długość nie pasowały nijak). Testowanie miało być, jak tylko kurier zamknie za sobą drzwi, ale... poczekamy do rocznicy ]:->

P. miał swoje dremelki, więc żeby nie było mi smutno, kupiłam sobie kolejny pędzelek do kolekcji. Mam hopla na punkcie babusa, więc nawet jeśli EcoTools'y byłyby badziewiem jakich mało, ja i tak kochałabym je ponad wszystko. Na szczęście są jak na moje potrzeby całkiem dobre.


Po domu walają się aktualnie trzy kartony i folia, więc koty mają niezły plac zabaw:


I na koniec bonus: "Z życia sierotki Emilki" odc. 1
Chciałam sobie zrobić kawę w termokubku, a pech chciał, że przez nieuwagę postawiłam go na ziarnku kukurydzy. Zasypałam, elegancko chciałam sobie zalać i jak tylko pierwsza strużka wody wleciała do kubka, to on się przez tą nieszczęsną kukurydzę przewrócił. Mądra Emilka zawsze miała problem z wykonywaniem dwóch czynności na raz, więc skupiając się na podnoszeniu kubka lała sobie wrzątek na dłoń. Ok, zero paniki, szybko pod zimną wodę, szczęśliwa, że bąbli nie widać. Jak już miałam tą łapę pod kranem trzymać, to przy okazji zmyłam w tej lodowatej wodzie naczynia. Poszłam oglądać TV i jak mnie nie zaczęło piec... Stwierdziłam, że na ból najlepszy jest sen, ale przecież musiałam jeszcze umyć włosy. Poszłam pod prysznic i szybko tego pożałowałam. Pierwszy raz w życiu (no dobra, drugi) tak mnie bolało, że aż wyciskało łzy z oczu. Umyłam się jedną ręką i poszłam spać z dłonią w misce z lodowatą wodą obok łóżka. Teraz jeszcze trochę boli jak dotykam, ale w sumie jest ok.

środa, 20 marca 2013

Prawie wiosna!

Pominiemy fakt, że i w tym przypadku prawie robi wielką różnicę. Ale to, co w moich bebechach się dzieje to już wiosna pełną parą. Ludzie się do mnie uśmiechają na ulicach, uliczny gawędziarz stwierdza, że ze mną sobie nie ponarzeka, nawet kurier (który przytaszczył mi pięciokilową paczkę) wesoło zagaduje. Z P. szykujemy się do sobotniej rocznicy i trzymamy kciuki, żeby GPS doszedł. Wszystko idzie dokładnie po mojej myśli.

W moje łapki trafiło dziś hula hop. Wszyscy kręcą, to i ja! Moje skąpstwo kazało wybrać mi najtańsze kółko, rozsądek w sumie też, te ponadziewane wypustkami autentycznie przerażają. To, co zobaczyłam po otworzeniu paczki to był śmiech na sali: kilka kawałków badziewnego plastiku - masz babo placek, jak chciałaś oszczędzić. Nie byłabym sobą, gdybym tak to zostawiła... Pomyślałam, czym mogę je obciążyć i jedyne, co przyszło mi na myśl to sławne kamyczki z akwarium. Wypełniłam nimi co drugi segment i zadowolona z siebie zaczęłam kręcić. I nagle bach! Hula hop się rozłożyło, a kamyczki rozsypały po całym mieszkaniu, koty były w siódmym niebie. Wcale mnie to nie zraziło, sprawę załatwiłam srebrną taśmą naprawczą i takim to oto sposobem, mam takie kółko, jakie chciałam.


Aktualnie wyglądam bardziej jak ten Puchatek, ale już niedługo będę miała talię jak Prosiaczek ;)

Dostałam dzisiaj też zamówione odczynniki do robienia mydła, jutro przejdę się do Castoramy po okulary i zabieram się do roboty.

wtorek, 19 marca 2013

Wagary

"Błogosławieni ci, co z lekcji uciekają, albowiem oni świeżym powietrzem oddychają. I jak podstawą drzew są konary, tak podstawą szkoły powinny być wagary." - pamiętacie ten wierszyk z dziecięcych pamiętników? 

To nie tak, że nie chciało mi się zwlec z łóżka, bo o 6.30 byłam już na nogach. Poszłam nawet na przystanek, wsiadłam w jeden autobus, potem w drugi, ale... oba były znacznie opóźnione. Do wyboru miałam: spóźnić się na wykład do mojej promotor (nienawidzi spóźnialskich, nie obyłoby się więc bez komentarza pod moim adresem i zapamiętaniem na całe życie) albo odpuszczenie sobie jednego wykładu, co jest ustawowo dopuszczalne. Długo się nie zastanawiałam. 

Wagary uznaje tylko wtedy, kiedy są bardziej interesujące od zajęć. Nie mogłam więc zmarnować dnia, prawda? Skoro już byłam w autobusie, to pojechałam do Biedronki i kupiłam stolik do laptopa, ta dam!


Dla mnie jest idealny, a P. obiecał mi go stuningować i zrobić uchwyt na kieliszek do wina, czyż on nie jest kochany? A może po prostu ma mnie za alkoholiczkę. 

Zakupy to było za mało, postanowiłam wziąć się za przesadzanie kwiatków. Zbierałam się do tego od zeszłej wiosny, więc podziwiajcie mnie za ten pomysł. Na balkonie było mi za zimno, to całą zabawę przeniosłam do salonu. Niebezpiecznie zrobiło się w momencie, jak kot przewrócił konewkę na rozsypaną ziemię, ale sytuacja jest już opanowana, a kwiatki są już szczęśliwe w swoich nowych doniczkach. 


Posprzątałam całą chałupę, ale to z okazji "powinnam się pouczyć". Listonosz przyniósł mi dzisiaj wygrane czasopismo "Laboratorium" i teraz nie mogę na dupie usiedzieć, bo ja jednak chcę swoje. W głowie mam w sumie dwa projekty, w międzyczasie dostałam jeszcze e-mail o kolejnej edycji Absolwenta i chyba wystartuję. 

Marzec to chyba najlepszy i najbogatszy miesiąc w roku, z tej okazji pokupowaliśmy trochę rzeczy, m. in. materac do sypialni i czekamy niecierpliwie na kurierów i listonosza. 

Jeszcze w temacie zakupów... Oj, jak ja się wczoraj zdenerwowałam. Na siebie najbardziej. Odwlekałam w nieskończoność zamówienie półproduktów do robienia mydeł, aż do wczoraj do późnych godzin wieczornych. Chciałam mieć już tą czynność z głowy,  kliknęłam więc szybko kilka produktów od jednego sprzedającego, przeszłam do PayU, 36 zł za produkty + przesyłka... I tu mnie zmroziło: 57 zł za przesyłkę!!! Szybko spojrzałam na aukcje, no tak, wszystko się zgadzało, bo było że w jednej paczce maksymalnie jedna sztuka. Cholernie na siebie zła, zapłaciłam tą kosmiczną kwotę i kładłam się spać w nieciekawym humorze, ale coś mnie jeszcze tknęło, żeby sprawdzić e-mail. Sprzedający informował, że źle zdefiniował koszty wysyłki, i wskazał bardziej ludzką kwotę, ale jak dla mnie było już po ptokach, bo zapłacone. A dzisiaj dostaje e-mail, żeby podać numer konta, to oddadzą nadwyżkę, po kilku chwilach pieniądze były już na moim koncie. Uczciwi ludzie istnieją!!! ;) 

poniedziałek, 18 marca 2013

Po weekendzie... (nie, nikt nie tańczył dla niego)

Uff... wróciliśmy z niekończącej się biesiady. Weekend u moich rodziców do łatwych nie należy, tych dwoje emerytów ma tyle energii, że nam, dwudziestoparolatkom, trudno za nimi nadążyć. Robienie dziesięciu rzeczy na raz to u nich chleb powszedni. P. trafnie zauważył, że tam jest stoliczek "nakryj się" i jeśli coś z niego znika, to zaraz pojawia się dwa razy więcej. Dopiero jak usiedliśmy w pociągu, to zaczęliśmy to wszystko trawić... Dotarliśmy do domku, a zaraz po nas P. mama. Jak szaleć (rodzinnie) to szaleć. Omówiliśmy sprawę świąt i... mam nadzieję, że wszystko się uda, bo to będą pierwsze święta spędzone z P. 

Weekend tak mnie wymęczył, że siedzenie dzisiaj na wykładach, to był dla mnie odpoczynek. Pomijając dziwną atmosferę, to dzień zleciał szybko i jeszcze załapałam się na buziaka od P. zanim wyszedł do pracy. Kurczę, czemu ludzie tyle narzekają? Czemu nie potrafią skupić się na pozytywnych stronach życia? Owszem, na dworze zimno i słońca nie ma, ale to nie znaczy, że nie można sobie założyć różowych okularów. Ja je noszę bezustannie. 



piątek, 15 marca 2013

Produktywny dzień

Ostatnio narzekałam na to, że stoję w miejscu, że nic się nie dzieje i brak jakiejkolwiek motywacji. Powrót zimy zablokował mi ośrodek pozytywnego myślenia w mózgu. Na szczęście dzisiaj mi się odblokowało i nawet całkiem nieźle ten dzień spędziłam. No to lecimy w telegraficznym skrócie:

  • posprzątałam toaletkę i kosmetyki w łazience
  • zaczynam się zaznajamiać z płynem do mycia szyb - dziś tylko lustra ;)
  • byliśmy w bibliotece i mam górkę książek do przeczytania, P. też
  • zmobilizowałam się w końcu do zrobienia mydełek, trochę nie wyszły tzn. właściwości mają ok, ale zapach nie zachęca do używania
  • zrobiłam muffinki! Pobawiłam się trochę z barwnikami, na początek trochę się przestraszyłam atramentowym budyniem, ale efekt końcowy zadowalający (odkryłam też, dlaczego do papierowych papilotek KONIECZNIE trzeba mieć specjalną blaszkę) 
  • posprzątałam w szafce z ubraniami, ostatnio żyła swoim własnym życiem...
Bawiłam się kiedyś w testowanie kosmetyków, może nie jakoś intensywnie, ale kilka produktów wpadło mi w łapki. Na współprace byłam/jestem za maluczka. Dlatego bardzo pozytywnie zaskoczyłam się pewnym komentarzem i wszystkim, co z tego wynikło. Żałujcie, że nie widzieliście mojej miny, jak otworzyłam karton pełen... cebulki zapiekanej! Cztery kilogramy szczęścia! 

Do moich nietypowych urazów mogę doliczyć pocięcie się plastikowym wieszakiem na ubrania... 

Jutro jedziemy na weekend do moich rodziców ^^

czwartek, 14 marca 2013

Jeszcze w biegu...

Niedawno wróciłam z zajęć (cieszę się, że trzygodzinnego wykładu już nie traktuję jako zło konieczne i zmarnowany czas), posprzątałam trochę w domku i zaraz lecę na korepetycje. Na wieczór zaplanowana jest "gra w grę", a z racji, że mam jutro wolne, a P. dopiero na 16  pracuje, to pewnie przeciągnie się do nocy. Mieszkamy sami, ale mając tak zaplanowany wieczór czujemy się jak małolaty, których rodzice wybierają się na imprezę do znajomych i "chata jest wolna". Do tego jeszcze cola i chipsy - istny raj dla naszych wewnętrznych dzieciaków. 

Na prezent urodzinowy miałam dostać telefon, wymarzyłam sobie jakiegoś smartphona z aparatem 5Mpx i GPSem. Jezusie Maryjo, ile takie coś kosztuje! Od trzech lat mam ten sam telefon, prostą niezawodną Nokię i prepaid. Doładowanie za 25 zł starcza mi na grubo ponad miesiąc, a P. jeszcze na dłużej. Po przeanalizowaniu opcji z abonamentem stwierdziliśmy, że nijak to się nie opłaca finansowo, korzystniej wychodzi kupić po prostu telefon. I z takim zamiarem położyłam się spać. Na zajęciach jednak mnie olśniło: przecież musiałabym upaść na głowę wydając na telefon 600 zł! Za takie pieniądze to możemy sobie balkon odremontować, wyjechać gdzieś na weekend czy zamówić mnóstwo półproduktów do mojego rzekomego biznesu, a nie zamknąć w małym prostokąciku, tylko po to, żeby był. Aparat mam, nie jest jakiś super, ale i tak nie wykorzystuje jego możliwości, a GPS można kupić za 100 zł. Dla mnie sprawa jest już jasna. 

Jak mnie natchnęło na ten pomysł z telefonem, to pytałam wśród znajomych, chyba aż do znudzenia o ich modele, wszędzie gdzie mogłam to przyglądałam się tym cackom i jaki wniosek? Ludzie, skoro macie w ręce/kieszeni/torebce model za 1000 zł (cena rynkowa) to jak możecie narzekać, że macie mało pieniędzy? To jest to biedne społeczeństwo?

wtorek, 12 marca 2013

Biorę się za życie!

Wczoraj miałam urodziny. Fajnie jest zaczynać ciężki dzień od ulubionych pralinek, dostawać mnóstwo smsów z życzeniami i mieć tort z najlepszej pizzy pod słońcem. Ale... ten śnieg mnie dobił. Nie potrafię się pozbierać, nie mam na nic ochoty i choć uśmiecham się do wszystkich wkoło, to w środku wyję z rozpaczy. 

Teoretycznie wszystko jest w porządku, wszystko idzie po mojej myśli, przeżywam miłość na nowo i inne takie przyjemne rzeczy. Jednak coś w środku nie pozwala mi się tym wszystkim cieszyć. I wiecie co?  Mało mnie obchodzi, co to takiego, zduszę to zanim się rozwinie. Zaraz biorę się za szczegółowe planowanie jutrzejszego dnia, bo wyjątkowo okazał się wolny. 

Ostatnio pisałam o tym, że biorę się za "moją firmę" - wydrukowałam coś, co mam zamiar opanować do perfekcji. W myślach ciągle kombinuję, mam pewne pomysły... Oby nie zabrakło mi zapału ;)

niedziela, 10 marca 2013

Przed urodzinami...

Na początek się tylko grzecznie spytam, co to ma być, to coś białego za oknem?! Gdzie jest słońce? Gdzie jest wiosna?! Jak wyjrzałam wczoraj wieczorem przez okno, to się autentycznie załamałam.

Pogoda to pikuś. Są gorsze rzeczy... np. kolejne urodziny. Osiemnaste po raz szósty. Mały bilans życiowy wychodzi na zero: czyli jestem goła i wesoła. Dosłownie, materialnie jestem w czarnej dupie (jeśli chodzi o "życiowe ustawienie"), ale coś w środku mi mówi, że sobie poradzę, cokolwiek by się nie działo. Teraz pora, żeby marzenia zmienić w realia, to tylko mały krok, prawda?


Od jutro zaczynam zabawę w byznes, jakkolwiek śmiesznie to nie brzmi. Zagłębię się w biznesplany, analizy rynku i inne tego typu pierdoły. Już dziś zaczynam wchłaniać teorię, później krótka praktyka i za rok mam nadzieję, będę już miała własną firmę. Nie, nie wiem jeszcze jaką konkretnie :D

Wypijmy za to! ;) Fajne drinki, nie?

sobota, 9 marca 2013

Dzień kobiet

To święto akurat obchodzę, bo... odkąd pamiętam było obchodzone. Poza tym uwielbiam pamiątki po poprzedniej epoce (wyłączając ludzką mentalność). 
Miałam sobie sama to święto zaplanować, ale... mi się nie chciało. Dostałam pozwolenie na zakupowe szaleństwo, a jedynym finansowym ograniczeniem było moje sumienie. I co z tym faktem zrobiła Emilka? Zamiast dla siebie kupiła prezent dla P. W międzyczasie napatrzyłam się na facetów kupujących kwiatki i czekoladki z minami "bo tak wypada" oraz podsłuchałam grupkę studentów, którzy obliczali, że taniej kupić tulipany w bukiecie i się nim podzielić. Facet sobie myśli: dostanie kwiatka, to nie będzie miała powodu do narzekania i... pewnie tak jest. Kobiety! To tylko i wyłącznie nasza wina. To od nas zależy, czy jesteśmy szanowane:) Zamiast narzekać, że mężczyzna czegoś nie zrobił, pochwalmy go za to, co zrobił. Niewielka korekta w NASZYM zachowaniu zmienia życie na lepsze.

To jak w końcu spędziłam ten dzień? Jedząc frytki, kocie języczki (pamiętacie je z dzieciństwa?) i miziając się nowym pędzlem. Do tego piwko, SimCity i wspaniały mężczyzna obok mnie. I tylko to mi do szczęścia potrzebne. 



O! Kupiłam sobie jeszcze bransoletkę za około 3 zł ;) W Drogerii Natura jest teraz wyprzedaż na biżuterię: wszystko 70% taniej!

środa, 6 marca 2013

Wiosna!

Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale ja po prostu upijam się tym słońcem. Coś mnie rozpiera od środka i jest mi tak... dobrze. Wczoraj można powiedzieć był dzień idealny, ale po kolei.

Wyszłam z domu o siódmej, za oknem na trawniku był jeszcze szron, ale uznałam że koniec z rajstopami pod spodniami. Uczelnia, na początek wykład, potem audytoria (dostałam plusika!), a następnie... paśnikoznastwo (paśnik - skwerek/trawnik przed akademikami). Kupiłyśmy sobie po dwa piwka (celtyckie ciemne wiśniowe), chipsy o smaku warzyw (jak warzywne, to nie ma bata, żebyśmy od nich utyły) i usiadłyśmy w tym cudownym, cieplutkim, wiosennym słoneczku rozmawiając o życiu i o śmierci. Oraz o zdradach, miłościach i pieniądzach. W międzyczasie przewinęło się kilku znajomych idących na zajęcia... peszek. Miły pan robotnik zostawił nam pod opiekę swój "sprzęt komputerowy" (taczka i miotły), rozmawiałyśmy z paniami z Kaktusa (akademicki pub), z panią z Białego Domku (ma sklep przed akademikiem) - chillout pełną gębą. Do momentu aż stłukło się piwo... pocieszeniem były jęki żałości dochodzące z każdego końca paśnika. I oczywiście zjawił się pan ze swoim sprzętem komputerowym i raz dwa wszystko posprzątał i  pocieszał, że jeszcze niejedno wypijemy. W stanie pewnego rozluźnienia udałyśmy się na wykład. Tak, to bardzo niegrzeczne, ale jeszcze bardziej studenckie. Niestety muszę przyznać, że był mega nudny. 

Wykład skończył się po 15, więc miałam jeszcze godzinkę do spotkania z P. Wpadłam na genialny pomysł, żeby iść pieszo, szwendałam się pomiędzy różnymi kamieniczkami, od sklepu do sklepu, aż trafiłam na jedno z największych skrzyżowań w Szczecinie. O 16 zrozumiałam, że nie chcę pracować jak ci wszyscy ludzie, nie chce chodzić po zatłoczonych pasach, stać w korkach czy jeździć zatłoczonymi tramwajami. Przemyślenia przerwał ten mój zielony ludzik, który wyrósł obok mnie. Ok, przy nim jestem bezpieczna i nie mam żadnych wątpliwości egzystencjonalnych. Do seansu mieliśmy jeszcze godzinkę, więc czekał mnie kolejny spacerek, tyle że w towarzystwie. Roześmiana i wyprzytulana - uwielbiam ten stan. Przed kinem jeszcze jakaś dobra kobieta przepuściła mnie w toalecie i nie musiałam płacić złotówki - są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie ;)


 "Być jak Kazimierz Deyna" to rodzaj polskiego kina, który Placki lubią:) Nie wiem, czy to komedia, ale bawiła do łez. Lubię wspominki PRLu, tamten styl życia, dlatego pewnie ten film mi się tak podobał. No i postać matki - genialna! 

Z kina wróciliśmy około 20, Emilka grzecznie położyła się spać (tłumacząc ból głowy guzem mózgu, bo P. się śmiał, że mam kaca) i wstałam dopiero dzisiaj o szóstej. 

niedziela, 3 marca 2013

Marcowanie

Dzień dobry, mam na imię Emilia, mam 23 lata (jeszcze kilka dni!) i jestem nałogowym frytkożercą. W dwa dni zjadłam DWA kilo. I chętnie pochłonęłabym jeszcze trochę, ale się skończyły. Frytki to coś, co mogę jeść na śniadanie, obiad i kolacje. Nawet pieczony schab nie robił na mnie wrażenia. Ilości, które pochłaniam kwalifikują się już chyba jako nałóg. Jakiś trzeba mieć, prawda?

Poza tym, że cały weekend jadłam frytki, to w końcu poczułam się sobą na nowo. Znowu jestem wrednym rudzielcem, kolor idealnie taki, jaki chciałam. Tzn. liczę jeszcze na rozjaśnienie słońcem, refleksów mi się zachciało. Niestety aparat nie potrafi tej wspaniałości uchwycić. P. oczywiście się bardzo podobają, ale on z urzędu zobowiązany jest do komplementów. Dlatego pękam z dumy, bo mój łeb został zauważony przez...  menela. Tylko oni potrafią tak bezinteresownie komplemencić (naprawdę nie zbierał na piwo!), a blask mojego koloru włosów tak go oślepił, że aż stanął jak wryty, a przynajmniej tak mówił, a ja mu wierze.


To moja myśl na ten tydzień! I nie będę słuchała, ani wdawała się w dyskusję z wiecznymi narzekaczami. Ich podejście do życia, ich sprawa. Ja obiecuję ćwierkać pacyfkami i słoneczkami. 

Chłop mój zaproponował, żebym zaplanowała Dzień Kobiet. Na początku się zdenerwowałam, ale... w sumie to niezły pomysł - co wymyślę, to będę miała. Wspólnie spędzony czas jest dla mnie zdecydowanie lepszym prezentem niż kwiatek. 

piątek, 1 marca 2013

Mała rocznica mieszkania ze sobą

On miał swoje mieszkanie, a ja imprezowałam sobie w akademiku. Po jakimś czasie więcej mnie tam nie było, niż byłam. Miotałam się pomiędzy trzema miejscami: dom rodzinny, akademik i P., co po jakimś czasie doprowadziło mnie do zagubienia w czasoprzestrzeni: nigdzie nie czułam się u siebie. Trzeba było w końcu podjąć TĄ decyzję i pozbyć się niepotrzebnych lokatorów (miałam ochotę na jakieś siłowe rozwiązanie sprawy, ale P. załatwił to dyplomatycznie). 

I tak to właśnie, dziś mija dwa lata, jak ze sobą zamieszkaliśmy. Żadne z Nas nie żałuje tej decyzji, ale ostrzegam koleżanki, bo z chwilą wspólnego zamieszkania kończą się czułe pożegnania pod drzwiami i nie ma już frajdy z oczekiwania na kolejne spotkanie. Na tym chyba kończą się negatywy. 
 


Co mogę powiedzieć po tych dwóch latach? Że do siebie pasujemy. Rozrzucane skarpetki, czy moje włosy w zlewie nigdy nie były powodem kłótni. Czasem były zgrzyty typu kto sprząta, kto ma zmyć naczynia, nakarmić koty albo zrobić pranie. Wszystkie te sprzeczki doprowadzały prędzej czy później do kompromisu. Naprawdę jestem pozytywnie zaskoczona naturalnością tego wszystkiego.

A teraz małe pytanko, miał ktoś styczność z LG Swift L5? Albo mógłby polecić mi jakiś telefon z dobrym aparatem i GPS?:)