Jeśli masz ochotę pogadać...



Jeśli masz ochotę pogadać... to śmiało pisz na gg 6821926. Może być o pogodzie, może być o kotach, a nawet o polityce. I tylko z pozoru jestem niedostępna ;)

piątek, 31 maja 2013

Pora na LEPSZE czasy :)

Ostatni tydzień to takie lelum polelum, więcej wegetacji niż życia. Z drugiej strony w naszych żartach pojawił się Bazyl, więc możliwe, że ten tydzień był jednak znaczący ;) Ale to już koniec miesiąca, od jutra jestem wiecznie uśmiechniętym dzieckiem, które kończy studia. Jakby się mnie ktoś 10 lat temu zapytał kim jest magister, to opowiedziałabym mu dokładnie o takim człowieku, jakim ja teraz NIE jestem :D

Nie działo się dobrze, ale w końcu trzeba przerwać złą passę. Jutro, z okazji Dnia Dziecka wybieram się do Poznania z E. i E., przy których zawsze mam banana na gębie, choćbyśmy rozmawiały o skarpetkach. Widzimy się średnio raz na pół roku, a jak już się spotykamy to noc za krótka na rozmowy. Czemu Poznań? Bo my chcemy do ZOO, małpy karmić! :D Możecie spodziewać się strasznie długiej i pokręconej notki, jak już wrócę. 

P. będzie miał idealny Dzień Dziecka. Tylko on, Eve (z nowymi słuchawkami) i pieczone skrzydełka (już leżą w przyprawach). A późnym wieczorem wróci jego rozbananiona kobita. 

Dzisiaj sobie trochę powkręcałam i nagle dopadła mnie grypa filipińska - nie piszę się na to następnym razem. Ale teraz mam frytki, sok pomarańczowy i jestem szczęśliwa ^^. 

Jeszcze dwie ważne rzeczy: od czerwca biorę się porządnie za angielski (co najmniej godzina dziennie), i obiecałam sobie, że z zakupem kosmetyków ograniczę się do szamponu. 

wtorek, 28 maja 2013

Czemu doba się skurczyła?

Tragedia, masakra, czy jak to jeszcze nazwać. Czas ostatnio przelatuje mi przez palce... Ok, praca, uczelnia, dopieszczanie magisterki, korepetycje, ale na nic więcej nie mam albo siły, albo czasu. 

W niedziele wyskoczyliśmy do mamy P., pobawiliśmy się w lepienie kwiatków z masy solnej (tudzież samochodów), ale obecnym tam inżynierom nie szło najlepiej:D Potem nauka do koła z endokrynologii, a wczorajszy dzień nie wiem, gdzie mi zginął. 

Aaa, dorobiliśmy się w końcu firanek i zasłon w salonie. Wiecie, że jak firanka jest za długa to można ją po prostu obciąć nożyczkami? A zasłony podpiąć tak, że nawet koty nie wiedzą o co chodzi. Jak będzie ładniejsza pogoda, to porobię zdjęcia i się pochwalę ;) 

Poza tym, wydarzyło się coś fajnego w naszym związku, hihi :D Jesteśmy ze sobą ponad cztery lata, mieszkamy razem ponad dwa lata, a jeszcze potrafimy się zaskakiwać, w mega pozytywny sposób. Uwielbiam tego człowieka! :)

Pora zbierać się na korki, jutro znowu praca i następne korepetycje. Teraz jest ten tydzień, w którym mijamy się z P., więc muszę jakoś zaplanować sobie wieczory. 

piątek, 24 maja 2013

Pełnia szczęścia

Wróciłam dziś z pracy z zamiarem porządnego odpoczynku. Oczywiście nie dla mnie leżenie na kanapie z pilotem w ręku, więc jest i kawa (z syropem orzechowym^^), i puzzle (z każdym kawałkiem podobają mi się jeszcze bardziej), i frytki (z najlepszym sosem pod słońcem - słodko-pikantnym), wiadomości lecą w tle, a pranie wstawione.



P. w tym tygodniu pracuje na 16, ja na rano, więc widzimy się tylko w nocy. Ale... jakiś czas temu przestało mi to przeszkadzać. Fajnie jest czas spędzać razem, ale chwile samotności też są ważne. Odkryłam, że lubię być  sama ze sobą, rozwijać się, czytać, ćwiczyć, planować niespodzianki dla tego drugiego. Śmieszą mnie po prostu teksty znajomych, jak to oni się bez drugiej połówki ruszyć nie mogą, spać nie mogą sami, każdą, nawet najmniejszą decyzję muszą koniecznie podjąć razem. Halo! To nie miłość, to uzależnienie. Nie mam pojęcia skąd wzięło się to dziwne przekonanie, że jak jest się w związku to trzeba wszędzie być razem. Nudzi mnie po prostu tłumaczenie na każdej imprezie itp. czemu P. nie przyszedł. Jak wspomniałam o tym, że możliwie część wakacji spędzimy oddzielnie, to spojrzeli na mnie jak na kosmitkę. Zaczęłam się zastanawiać, czy to moje podejście jest specyficzne, czy o co chodzi ;)

A co Wy o tym sądzicie? Indywidualizm i samodzielność w związku to coś złego?


środa, 22 maja 2013

Dziwne doświadczenia dnia dzisiejszego

Rano praca. Nie wiem czemu, ale wszyscy chodzili jacyś poddenerwowani, choć teoretycznie powodu żadnego nie było. Może faktycznie jedna osoba potrafi zarazić resztę pesymizmem... ale oczywiście nie mnie.  Zwaliłyśmy wszystko na pogodę i jak mogłyśmy, tak sobie uprzyjemniałyśmy pracę - uwierzcie mi, w sklepie z zabawkami nie jest to wcale trudne:D

Potem wpadłam na chwilkę do domu, dosłownie zamieniłam kilka zdań z P., zjedliśmy wspólnie kotleta i poszłam na korepetycje. Obawiam się, że chłopak ma większy problem niż zagrożenie z matematyki. Z funkcjami i równaniami jakoś mu pomogę, a reszty szczerzę współczuję. 

Dziś rozpoczynają się Juwenalia. Chyba się starzeję, bo naprawdę nie miałam ochoty na nie iść. Jakaś cząstka mnie, raczej to był rozsądek, wypychała mnie na pochód - bo to ostatnie w twoim życiu, bo przecież zawsze było super, spotkasz się z ludźmi, pogadasz. Tylko moje wewnętrzne ja wcale nie chciało tam iść, nie chciałam patrzeć na ludzi, którzy potrafią bawić się dobrze tylko po alkoholu. Oczywiście niczego się nie wypieram, przyznaję się bez bicia - przez cztery poprzednie lata niczym się od nich nie różniłam (no może nie wszyscy kąpią się w fontannie i piją z beduinami), ale chyba już z tego wyrosłam. Po prostu nie mam ochoty.   Jutro są fajne koncerty, ale... nie lubię masówek, gdzie publiczność jest całkiem przypadkowa. 

Jutro jest też nasza 50 miesięcznica ;) Zrobiłam luźną interpretację tortu:

Za 1,5 h wraca P., więc sobie poświętujemy ;) a jutro o 7 rano kończy się szkolenie Mr. Otsito i będziemy składać statek kosmiczny, a ja zostałam jego matką chrzestną. 

poniedziałek, 20 maja 2013

Jak uszczęśliwić faceta?

Kupić mu Lego! A najlepiej Lego Technic, bo ono jest dla dużych chłopaków ;)


Ten zestaw akurat jest prezentem z okazji 50 miesięcznicy, na Dzień Dziecka może dostanie drugi ;)

Ostatnio doba kurczy mi się do mikroskopijnych rozmiarów, ale dziś zorganizowałam sobie leniwy wieczór (taa... doprowadzam mieszkanie do stanu używalności). Należy mi się, bo dziś wysłałam promotorce całość mojej pracy magisterskiej, teraz czekam na jej opinię i ewentualne poprawki.

Spotkała mnie dziś dość zabawna sytuacja. Zostałam polecona jako korepetytorka i dzwoniłam dokładnie się umówić, proszę o adres, a tu niespodzianka: okazało się, że chodzi o brata mojej koleżanki z liceum. Świat jest cholernie mały:) 

Druga sprawa to wyjazd do Poznania. Prawdopodobnie w dzień dziecka zrobię sobie prezent i pojadę do ZOO ;) I wiecie co? Rozmawiałam dzisiaj 9 minut z kumpelami z LO, nie widziałyśmy się grubo ponad pół roku i podczas jednej rozmowy zaplanowałyśmy wyjazd, poplotkowałyśmy, a mnie bolały mięśnie od uśmiechania się. Dla takich chwil naprawdę warto żyć:) 

PS I jeszcze dorwałam dzisiaj micele z Biedronki ^^


niedziela, 19 maja 2013

Bal odc. 1

Bal od miesiąca był tematem jeden wśród moich biotechnologicznych znajomych. Nie lubię tego typu imprez, nienawidzę jakiegokolwiek dress code i wszystkiego innego z tym związanego, więc te rozmowy mnie nudziły. Naprawdę nie interesują mnie kroje sukienek, czy rodzaje fryzur (ale o kosmetykach mogę słuchać godzinami). 

P. ma bardzo podobne podejście, więc wczoraj można było kręcić w naszym domu komedię. Kieckę miałam, owszem, ładną, kupioną w lumpeksie pół roku temu za 26 zł. Buty miałam z wesela siostry z przed trzech lat ubrane całe dwa razy. I na tym kończył się mój asortyment. Wybraliśmy się więc na zakupy, na początek po pasek (którego suma sumarum nie założyłam), a potem w poszukiwaniu torebki (gdzieś musiałam zmieścić balerinki na zmianę). I jeszcze rajstopy, ale to akurat szybka piłka była. Pozostało tylko to wszystko na siebie wdziać i udawać, że się jakoś wygląda. Taaa... pojawiły się następne problemy, czyli makijaż, biżuteria i fryzura. Zrobiłam kilka prób z zielonymi cieniami, co skończyło się podrażnionymi oczyskami po kilku demakijażach w ciągu pół godziny. Biżuteria, hm... łańcuszek wydaje się za długi? Noł problemo, zwiąże się pętelkę, a P. ściśnie mi kombinerkami. Co do włosów to miały wczoraj mały hardcore, najpierw farbowanie, potem laminowanie, odżywka, prostowanie x kilka, tona lakieru i nabłyszczacz. 

Dwie godziny przed balem wyglądałam tak:

Nie wiem czemu, ale P. powiedział, że fryzura gwiazdy przełomu lat 80/90 nie jest odpowiednia... ;)

Z P. sprawa była prosta: przeszycie guzika w spodniach (ach! te moje pyszne obiadki), szukanie cienkich skarpetek po całym domu i skracanie spodni sposobem agrafkowym. 

Jak się już w końcu Placki ogarnęły, to musiały po całym osiedlu szukać taksówki. Taksówkarza miałam ochotę po 5 minutach już zabić ("kobiety nie potrafią jeździć!"), ale się powstrzymałam nawet od złośliwych komentarzy ;) 

cdn. 




środa, 15 maja 2013

Paradoks

Ostatnio chodzę jak w zegarku, robię mnóstwo różnych rzeczy i chyba całkowicie pożegnałam się z lenistwem. Naprawdę mam wrażenie, że nie marnuję żadnej chwili: w autobusie zawsze coś czytam, jak idę (a chodzę duuużo) to słucham ulubionej muzyki, gdziekolwiek jestem, to staram się wyłapywać angielskie słówka. Ogarniam na spokojnie plany tygodnia, jadłospisy i zakupy. 

Problem tylko w tym, że pomimo tego wszystkiego pewne sprawy nie ruszają z miejsca. Zacznijmy od magisterki - zostały naprawdę niewielkie poprawki, a ja się z nimi babrze jakby to całe rozdziały były. Najgorsze jest to, że wiem, że ta babranina jest konieczna, a zajmuje niestety dużo czasu. Wniosek: siedzę na magisterką godzinami, a efektem tego jest wpisanie kilka słów. 

Druga sprawa: relacje z P. Większość kobiet pewnie popukałaby się w czoło, o co mi chodzi, że tworzę wspaniały związek, ale ja czuję, że pomiędzy Nami może być jeszcze lepiej. Spędzamy ostatnio ze sobą sporo czasu, chodzimy na rolki, oglądamy razem "Z archiwum X" i "The Simpsons", robimy sobie nawzajem niespodzianki, wczoraj byliśmy w kinie (Iron Man 3 wymiata!), dzielimy obowiązkami. I naprawdę, ostatnie co można o Nas powiedzieć, to to, że wkradła się jakaś rutyna. Każdy dzień jest inny, urozmaicany moimi akcjami "miss mokrego podkoszulka" (ostatnio trafiam na KAŻDĄ ulewę, bez parasola i bez kaptura, chmury to chyba za mną po prostu chodzą), albo P. idzie do pracy w dwóch różnych butach. Nie można powiedzieć, że się nudzimy:D Ale.. no właśnie, ja chyba po prostu marudzę. 

A tu część niespodzianki, jaka na mnie czekała po weekendzie:

I to właśnie chyba mój problem, miotam się pomiędzy kobietą a małą dziewczynką. A! Nowy Playboy jest boski, pachnie przepięknie ;)

sobota, 11 maja 2013

Zeszyt inspiracji

Wpadłam dziś w mały dołek, ale szybko znalazłam łopatkę i go zakopałam. Przy okazji wpadłam na genialny pomysł założenia zeszytu inspiracji. Jestem chyba człowiekiem starej daty, bo internetowe linki mi nie służą. Owszem, pooglądam sobie stronki, czasem spędzę przy nich kilka godzin, ale prędzej czy później odchodzą w zapomnienie. Ich natłok w "ulubionych" wcale nie zachęca do ponownego zajrzenia... Odkryłam jednak, że słowo pisane na papierze działa na mnie w zupełnie inny sposób.



Znalazłam jakiś stary zeszyt w domu i wszystko to, co wywołało we mnie jakieś pozytywne emocje w internecie ląduje w zeszycie - adres stronki i krótki opis. Kupiliśmy nową drukarkę, więc jak wrócę do Szczecina to pewnie i obrazki się w nim pojawią. O nałogowo kupowanych naklejkach już nie wspomnę ;) Zeszyt ma być czymś, co pomoże mi ocalić od zapomnienia piękne cytaty, fajne rozwiązania czy szalone pomysły. Będę go powoli zapełniać, a w chwilach "kompletnie nie wiem, co mam ze sobą zrobić" otworze na losowo wybranej stronie i zacznie się działanie ;)

PS Dziś dowiedziałam się, że optymizm jest czymś złym, ktoś dobitnie dał mi do zrozumienia, że mam się nim wypchać, bo im przeszkadzam w narzekaniu i nie pasuję do towarzystwa.

środa, 8 maja 2013

Chwilowy brak czasu

Miało być tak pięknie, miałam robić mnóstwo nowych rzeczy (tyle sobie zaplanowałam, że aż sama siebie zdziwiłam), ale... znalazła się praca. Wczoraj i dziś mój dzień działał na zasadzie: rano uczelnia, chwilka na obiad i praca do 21. 

Pora zaplanować sobie dni co do minuty, bo dłużej tak nie pociągnę ;) Na weekend jadę do rodziców, a cały następny tydzień poświęcam na ogarnięcie bibliografii i przygotowania do balu. Bal absolwenta jest numerem jeden podczas rozmów na uczelni i szczerze mówiąc mam tego po dziurki w nosie. Mało obchodzą mnie malinowe szpilki, czy albumy... To zupełnie nie moja bajka. Dzisiaj dopiero uświadomiłam sobie, że jest na koniec studiów jakaś uroczystość, na którą zaprasza się rodziców. WTF?! 

Od dzisiaj mam dwa postanowienia: żadnych (nawet malutkich) kłamstw i żadnych rozmów o osobach trzecich. Może kiedyś rozwinę to w osobnym poście ;)

Właśnie się dowiedziałam, że pali się moja uczelnia - co prawda tylko budynki gospodarcze, ale to i tak dość smutna wiadomość. 

niedziela, 5 maja 2013

Dzień z życia kury domowej ;)

Postanowiłam zapisywać każdą czynność, którą dziś wykonałam i odkryłam, że jestem chyba jakimś cyborgiem ;)

Wstałam koło 8.30 i z wpół zamkniętymi oczami pakowałam P. drugie śniadanie i obiad do pracy. Jak już byłam w kuchni, to przyprawiłam kurczaka na wieczór - pikantnie, coby P. piwo do niego wypił (nie udał się podstęp). Potem się ubrałam w dresy, nałożyłam sobie olej na włosy i wzięłam się za mycie naczyń i nawet grilla wyszorowałam.

U nas w domu po prostu nie da się ukryć, że mamy koty. Wszystko jest kotem, wiosną szczególnie. Wzięłam się więc za wyczesywanie kotów i o ile z młodą poszło szybko i sprawie, to z Rastuśki można by sweter robić. Po całej akcji "antykłak" zamiotłam całe mieszkanie i zrobiłam porządek w kuchennym kufrze. W międzyczasie wstawiłam pranie i poskładałam ubrania z suszarki. W tle leciały wykłady TEDa... Nie powiem, nie powiem, zrobiły na mnie wrażenie.

Ups.. była już jedenasta, a ja nie zdążyłam zjeść śniadania. Ogarnęłam sobie zupkę chińską (nie, nie żywię się tak codziennie, dzisiaj po prostu miałam ochotę) i już miałam siadać do zrobienia prezentacji na endokrynologię, ale... popsułam internet. Chwilę mi zajęło samodzielne naprawianie, ale nie obyło się bez fachowej telepomocy P.

Potem zadzwoniła siostra, pogadałyśmy, ledwo się rozłączyłam to zadzwoniła mama. Ok, telefony na dziś zaliczone. Trzeba się było wziąć za robotę - 3 godziny zleciało mi na robienie prezentacji... Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: zafundowałam sobie domowe SPA: gorący prysznic, maska na włosy, maseczka, masażyk stóp...

Jak już byłam piękna i młoda, to postanowiłam zrobić coś nowego. Zafundowałam więc sobie od dawna planowany internetowy kurs angielskiego. Zapłaciłam, więc mam motywację! Udało mi się dzisiaj zrobić aż trzy lekcje, ponad 2h i jestem napalona na naukę... Oj dawno nie czułam tego floł!



Zgłodniałam, więc zrobiłam sobie sałatkę (ryż+surimi) i powoli wstawiałam kurczaka na kolację do piekarnika. Mięsko pachniało, a ja sprzątałam w swojej szafce z notatkami/książkami/czymkolwiek - istna stajnia Augiasza! Poszukałam jeszcze P. na chomiku kursów rysunku technicznego i zablokowałam sobie konto bankowe. Czeka mnie rozmowa z BOKiem...

Wspólnie z P. ogarnęliśmy też budżet i jadłospis na następny tydzień. Trochę innowacji wprowadziliśmy, możliwe że się sprawdzą:) Jak P. wrócił z pracy zjedliśmy kurczaka i poszliśmy na rolki. Zleciało ponad godzinę, nie jest źle, ale 'miszczem' jeszcze nie jestem ;)

A teraz piszę ten post i martwię się, kiedy ja się na tą prezentację nauczę... Ok, spadam ogarniać tarczycę ;)

sobota, 4 maja 2013

Maj - 31 nowości w moim życiu

Poliandria podsunęła mi pomysł na wykorzystanie maja. Postanowiłam codziennie robić coś, czego jeszcze w życiu nie robiłam. Nie chcę porywać się z motyką na słońce i raczej żadnego skoku na bungee nie będzie (chociaż kto wie), ale muszę przyznać, że zaczęłam z grubej rury. Yhmm... yhmmm... Doświadczenie na dziś:

#1 Nauka jazdy na rolkach
Ja wiem, że dla większości rolki to pestka, ale nie dla mnie. Dlatego Emilka postanowiła się nauczyć ^.^ Kupiliśmy rolki i... założyłam je zanim doszliśmy do domu, bo P. chyba za bardzo nie mógł uwierzyć w "ja naprawdę nie potrafię jeździć". O dziwo się nie wywaliłam, ale narobiłam paniki, że najpierw chcę nauczyć się hamować, potem jeździć. A podobno się tak nie da <foch>. 
Jak wyszliśmy drugi raz było już trochę lepiej, ale czułam się cholernie dziwnie, staro i w ogóle, bo obok kilkuletni dzieciak uczył się jeździć na rowerze. A tu taka stara baba robi piruety na dziesięć sposobów, żeby się nie wywalić ;) A pewnie, że się wywaliłam, ale to przez P. 
Generalnie, jestem zadowolona, rolki mi się spodobały i idę popatrzeć w lustro na moje kilogramy, bo niedługo znikną ;)


#2 Spaghetti 
Zawsze ratowałam się gotowymi sosami, za każdym razem mówiąc, że następnym razem zrobię sama. Dziś nastał ten wyczekiwany od kilku lat dzień. Przepis oczywiście nie był skomplikowany, ale dla mnie to taki mały sukces :) Zdjęcie z przed obiadu, gotowego nie udało mi się uchwycić, bo aparat mi gdzieś wsiąkł. Musicie mi uwierzyć na słowo, że wyglądało i smakowało naprawdę dobrze. 



piątek, 3 maja 2013

Majówki część druga

Po 25 godzinach od powrotu do Szczecina zapakowałam się z powrotem do pociągu, tym razem z P. ;) Jechaliśmy na urodziny do mojej siostrzyczki (wiecie, że można mieć 32 lata, dziecko, drugie w drodze i jeszcze żyć?), ale okazało się, że data mi się poplątała i trafiliśmy pomiędzy dwie imprezy - jedliśmy resztki z dnia poprzedniego i czuliśmy zapach grilla z dnia następnego ;) 

Siostra prowadzi dosyć intensywne życie, w wiecznych rozjazdach, więc nie dziwota, że wylądowaliśmy na pół dnia u babci. Bardzo dobrze się złożyło, bo babci nie widziałam od Bożego Narodzenia. P. zacieśniał więzy z kuzynami naprawiając komputery i śliniąc się do ich warsztatów, a ja wspominałam wakacje z przed 15 lat ;) 



A to moja siostrzenica ze stertą lego, które odziedziczyła po wujkach i ciociach. Boooże, z każdym klockiem przypominały mi się kolejne urodziny i gwiazdki, na które dostawało się Lego. Ulubione ludziki i pogryziony przez Pimpka (od kilkunastu lat ucztuje w psim niebie) trójkąt ostrzegawczy z zestawu policyjnego. 

Dzisiaj rano znowu w pociąg i grill u P. mamy. Pyszne mięsko, ciepłe słoneczko, gruby kocurro i miłe rozmowy. I jeszcze wiadomość, że rok wcześniej będziemy bogaci :D Nawet w siatkę sobie z P. pograłam ^.^ Potem znowu pociąg i Szczecin Główny - w końcu w domu. Czekając na tramwaj nakarmiłam gołębia - nieźle można się uśmiać, jak się takiego głodomora obserwuje :)

Jest jeszcze trzecia część majówki, ale chyba spędzę ją na planowaniu, ewentualnie poświęcę ją najwspanialszej osobie pod słońcem - Emilce! ;) Po powrocie szybko przejrzałam blogi i w oko wpadło mi wyzwanie 30 nowych rzeczy w 30 dni. Chyba w końcu się skuszę - pomyślę o tym jutro.

środa, 1 maja 2013

Paryż, Wawa & farma

Nie nastawiałam się szczególnie na ten wyjazd, bo dość już miałam rozczarowań, ale... tym razem się udało. Centrum Nauki Kopernik troszkę nam pokrzyżowało plany (jak można być zamkniętym w poniedziałek skoro Lejdis ruszają dupki ze Szczecina?), dla nas jednak nie ma rzeczy niemożliwych ;) Ale po kolei :)

Siódma rano to bardzo wczesna pora, więc można mieć trochę przyćmienie umysłu i niekoniecznie trzeba ogarniać, co oznaczają numerki na bilecie, prawda? Kor wcale nie oznacza korytarza, a my mamy eleganckie miejscówki do siedzenia. Po troszku byłyśmy obiektem żartów konduktorów, okrzyknęli nas szprychami jadącymi do Koła i dowcipkowali sobie na nasz temat, krótko mówiąc pękałyśmy ze śmiechu. 

Z Koła odebrała nas B. mega zajebistym jeppem. Zawiozła genialną dróżką (na której czuło się napęd 4x4) nad Wartę, na kolski zamek i w telegraficznym skrócie opowiedziała o mieście - takich przewodników to ja uwielbiam. B. ma gospodarstwo, a właściwie farmę z krówkami. Wychowałam się na wsi, myślałam że wiem o niej wszystko, ale zwiedzając te wszystkie obórki czułam się jak mieszczuch. Zdecydowanie lubię takie klimaty, mogłyśmy zobaczyć świeżo urodzonego cielaczka, wydoić krowy i napić się cieplutkiego mleka z pianką. Przypomniały mi się wakacje u babci, jakieś 20 lat temu:D Nasze studia mają dużo wspólnego z zootechniką, a przez ten jeden dzień nauczyłam się więcej praktycznych rzeczy niż przez pięć lat na uczelni. Bezcenne doświadczenie. 



Nie obyło się oczywiście bez studenckiej imprezy, po której B. położyła nas w wieeeeelkim łożu z pierzyną. Wyspałam się jak nigdy. Potem na pociąg do Warszawy z człowiekiem, który chciał być rastafarianinem, a jedyne co miał to różową szczotkę do włosów i czapkę. 

Nigdy nie byłam w Warszawie, dlatego po wyjściu z dworca nastąpiło "o kur***" na widok Pałacu Nauki i Kultury. Jedynym celem było zwiedzenie Centrum Kopernika, więc pytałyśmy ludzi jak się tam dostać. To tylko kilka przystanków autobusem, ale NIKT nie był chętny, żeby nam to wytłumaczyć. Poszłyśmy do informacji turystycznej i z mapą w ręku trafiłyśmy. Prawie godzina w kolejce, ale nie żałujemy. Trzy godziny za zwiedzenie tego gmachu to zdecydowanie za mało, ale troszkę zdążyłyśmy się pobawić i nawet wydać własną gazetkę dla kobiet:D  



Potem próbowałyśmy znaleźć jakiś w miarę normalny pub, ale się trochę nachodziłyśmy i w momencie, w którym prawie zwątpiłyśmy w ogródek piwny, tętnił on nam tuż pod nosem. Dobre, warszawskie piwko ;) Skorzystałyśmy też z uroku obecności metra w stolicy i kopsnęłyśmy się na Wilanów, ale było już ciemno i pusto, więc za dużo nie zobaczyłyśmy. Zjedliśmy kolację w McDonalds (cheeseburger, małe frytki i lód to 840 kcal!) i musiałyśmy już wracać na pociąg. 

Nie miałyśmy miejscówek, ale podłoga koło wc była dla nas dość miła. Do momentu jak się impreza nie rozkręciła... Normalnie wzięłybyśmy w niej udział, ale byłyśmy potwornie zmęczone. Kilka godzin próbowałyśmy zasnąć, ale udało się to dopiero w okolicach Wronek, kiedy to fajny starszy Pakistańczyk załatwił nam miejscówkę w pociągu. 

Jak wysiadłam w Szczecinie z pociągu odetchnęłam z ulgą. Kocham to miasto, zdecydowanie czuję się tu "u siebie". Oprócz tego jest niesamowicie piękne i zielone. Potem tylko tramwaj i do domu, wtulić się w P. i zasnąć w normalnym łóżku. Jest koło 20 i dopiero teraz czuję, że wypoczęłam :) 

Jutro jedziemy do mojej siostrzyczki na jej imprezkę urodzinową, a potem może jeszcze do P. mamy na majówkowego grilla. Cieszę się, że ta majówka taka intensywna. 

P.S. Zapomniałam wspomnieć, że mieliśmy też epizod pt. Paryż:D