Jeśli masz ochotę pogadać...



Jeśli masz ochotę pogadać... to śmiało pisz na gg 6821926. Może być o pogodzie, może być o kotach, a nawet o polityce. I tylko z pozoru jestem niedostępna ;)

piątek, 26 września 2014

Dostałam się na studia!

Bo magister inżynier biotechnologii to dla mnie za mało. Teraz pobawię się w mikrobiologa. Cieszę się z tego jak cholera, ale z drugiej strony muszę się do czegoś przyznać. 



Jestem idealistką i to mi chyba trochę w życiu przeszkadza. Skończyłam studia z piątką na dyplomie, a potem na rok zaszyłam się w domu. Nawet nie próbowałam znaleźć pracy w zawodzie. Dlaczego? Po pierwsze miałam jakiś tam plan niezwiązany z "karierą". Po drugie serio nie czuję się na siłach do pracy jako biotechnolog. Po prostu wiem, że nic nie wiem. Biotechnologia jest interdyscypliną obejmunącą naprawdę szeroki zakres, a ja nie potrafiłam połączyć tego wszystkiego w całość. Po przeczytaniu kilku ciekawych publikacji coś w tym kierunku drgnęło. Za taki stan rzeczy nie obwiniam ani uczelni ani systemu ani nawet siebie. Pierwsze dwa lata studiowania i mieszkania w akademiku, to był okres, który wspominam z bananem na gębie. Potem zaczęliśmy "coś" robić i... zwialiśmy. Zadziałała demokracja. Do dzisiaj nie daje mi to spokoju. To jest jedna z dwóch rzeczy, której w życiu żałuję. I właśnie po to mi te nowe studia. 

Poprzednie pięć lat dały mi solidny fundament. Dostałam mnóstwo klocków, teraz wystarczy je ułożyć i... robić karierę. Na moich zasadach. Mam nadzieję, że studia dadzą mi ogromnego kopa w dupę i dodadzą wiary w moje możliwości. Za stara już jestem na imprezowanie, postaram się te dwa lata poświęcić na solidną naukę, nie tylko tego co wymagają na egzaminie. 

Nie jestem w 100% przekonana do tego pomysłu, dlatego daję sobie miesiąc. Jeżeli zobaczę, że mnie to kręci, to zostaję. Jeżeli uznam za stracony czas, to poszukam innej motywacji. 

czwartek, 18 września 2014

Nie lubię lekarzy. I pacjentów.

Poszłam do lekarza po głupie zaświadczenie do szkoły. Wyszłam z przeświadczeniem, że jestem chora na raka - serio. A wiecie skąd mój rak? Bo studiowałam taki kierunek a nie inny. Od razu zaznaczę, że nie jestem z tych co to narzekają na polską służbę zdrowia - wręcz przeciwnie, nigdy się na niej nie zawiodłam. Zawiodłam się tylko na lekarzach jako ludziach. I to nie chodzi o to, że mieli zły dzień. Chodzi mi głównie o ich podejście do pacjenta. 

W dzieciństwie przy każdej chorobie słyszałam od mojej pani doktor "jak nie wyzdrowiejesz w tydzień, to ci łeb utnę". Bałam się jej jak cholera i do dzisiaj mi zostało. Później często spotykałam się z trybem rozkazującym. Dodanie wymuszonego "proszę" do oschłych komend wcale nie sprawia, że czuję się bardziej komfortowo. 

Zauważyłam pewną zależność: im lekarz starszy, tym bardziej niemiły. Mam w dupie ich doświadczenie, jeśli już od progu gabinetu czuję się jakbym musiała przepraszać za to, że żyję. A jak mam już do czynienia z lekarzem - kobietą słusznego wieku, to mam ochotę zrobić w tył zwrot. 

Druga sprawa, pacjenci. Przyszłam do przychodni zdrowa jak ryba, ale po wysłuchaniu kilkunastu historii chorób już się taka nie czułam (pomijając wróżenie ze studiów przez lekarkę). Na pytanie "ktoś jest w gabinecie? bo ja tylko na chwilkę" dostawałam szału. Rozpychanie się łokciami, specjalne miejsca na torebkę itd... I czemu młodzi ludzie siedzą spokojnie (no może od czasu do czasu spoglądając na zegarek), a starsi jakby jakieś owsiki mieli? 

A to tylko dwa dni, jutro prawdopodobnie czeka mnie jeszcze trzeci... Czy ktoś załatwiał podpisanie papierka do szkoły przez trzy dni?! Nie mam zamiaru studiować wychowania fizycznego... 

PS Trzymajcie kciuki za wyniki badań, bo przez te dwa dni chyba zdążyłam się rozchorować ;)

sobota, 6 września 2014

Biegam! Reszta też nabiera tempa...

No dobra, biegam to może za dużo powiedziane. Chciałam się po prostu pochwalić, że ubrałam buty i przebiegłam swoje DWA pierwsze kilometry. Przed chwilą wróciłam do domu i po prostu czułam, że muszę się tym pochwalić całemu światu. Moja twarz jest identycznego koloru jak moja czerwona bluza, ale... banan na gębie jest, a to najważniejsze. 


A wiecie dlaczego w ogóle wyszłam? Bo mnie cebula zabolała... Na zakupach P. namawiał mnie, żebym wzięła sobie pokrowiec na telefon*, no to wzięłam. Zwykle sprawdzam ceny na czytniku, ale pech (szczęście?!) chciał, że nie poszłam. Jak zobaczyłam na kasie 19,99zł, to byłam gotowa go oddać, ale P. kazał mi wyluzować. No i właśnie dlatego, że kosztował to cholerne 20 zł, to poszłam biegać. Wiem, że to głupie, ale na mnie działa :D Spaliłam 137 kcal za 20 zł... Mam nadzieję, że kolejne kalorie będą tańsze ;)

Od kilku dni chodzi za mną pewien pomysł, który może mi wywrócić życie do góry nogami. Mam nadzieję, że w nadchodzącym tygodniu wszystko załatwię. A potem będę się zastanawiać, jak bezboleśnie wcielić pomysł w życie. 

Kolejna sprawa to moja policealka. Został mi tylko rok, ale dopiero dzisiaj dotarło do mnie, że muszę złożyć deklarację o przystąpieniu do egzaminu... do poniedziałku. Zrobi się! A w czerwcu będę panią księgową :D

I ostatnia, trochę śmieszna już sprawa. Mój angielski kuleje i o tym wiedzą już chyba wszyscy, Mam cholerny problem z wysławianiem się i rozumieniem ze słuchu. A dzisiaj kupiłam sobie repretytorium dla... gimnazjalistów. Skoro jakieś rozwydrzone wyrostki są w stanie to pojąć, to ja nie ogarnę? Oprócz tego bawię się w Duolingo i... mam nadzieję, że w końcu się przełamię:D

* P. ma hopla na punkcie dbałości o sprzęt. Nasza pierwsza "kłótnia" dotyczyła zagiętego kabla od laptopa :D A jak mnie burza złapała w lesie, to zadzwonił i przypomniał, żebym wyjęła telefon z kieszeni i schowała do torebki... skąd wiedział, że mam go w kieszeni?! Na pytanie, czemu martwi się bardziej o telefon niż o mnie z rozbrajającą szczerością powiedział, że jak radzę sobie z nim, to i z burzą sobie poradzę. A telefon podobno bezbronny :D