Jeśli masz ochotę pogadać...



Jeśli masz ochotę pogadać... to śmiało pisz na gg 6821926. Może być o pogodzie, może być o kotach, a nawet o polityce. I tylko z pozoru jestem niedostępna ;)

piątek, 1 listopada 2013

Zabawa w hydraulika

Zapowiadał się całkiem spokojny długi weekend... a dziś koło piątej nad ranem usłyszałam dźwięk końca świata. Świst, szum, gwizd.... Pierwsza myśl: gaz! Zaraz wybuchniemy! Huszi spanikowała, ale na szczęście P. zachował zimną krew i w ułamku sekundy ogarnął, że to woda.

Zakręcił zawór, wpadliśmy do kuchni, a tam można już było statki puszczać. Może nie po podłodze, ale w koszach na śmieci to nawet łódź podwodna dałaby radę. Okazało się, że pękła rurka pod zlewem. Nie chcę nawet myśleć o tym, co by było gdybyśmy wyjechali do rodzinki... Woda radośnie sikała sobie we wszystkie strony i możliwe, że podczas trzydniowej nieobecności udałoby się nam zalać sąsiadów z góry. Tak, z góry. 



Mieliśmy cholerne szczęście w nieszczęściu, że oboje byliśmy w domu. I tak jakoś ta sytuacja wprawiła nas w doskonałe humory ;) Okazało się też, że bateria w kuchni do wymiany, więc jutro idziemy na spacer do Castoramy i ciąg dalszy zabawy w hydraulika. 

Doszłam też do mega ważnych wniosków:
  • ZAWSZE zakręcać zawór wody przed wyjazdem, nawet jednodniowym
  • dobrze mieć w domu ściągaczkę do wody
  • wynoszenie śmieci o 5 nad ranem 1 listopada jest... dziwne. Wynoszenie pływających śmieci jeszcze bardziej. A wynoszenie pływających śmieci o piątej nad ranem we włosach w oleju... oceńcie sami:D
  • jak nie dasz dzieciakom cukierka w halołina, to psikus sam cię znajdzie. 
Amen. 

czwartek, 31 października 2013

Jak zostać perfekcyjną panią domu w pół godziny?

Na początek przedstawię Wam stan naszego gniazdka w okolicach siódmej rano. Z ręką na sercu mówię, że chciałam się tu po prostu pochwalić jak to ja potrafię sprzątać:



I właśnie w takim stanie mieszkania dowiedziałam się, że odwiedzi nas P. wujek, którego w życiu na oczy nie widziałam, ale legend to się o nim nasłuchałam. Na początku pełen luzik, bo miał być dopiero o 17, ale koło 10 okazało się, że jest już na miejscu. Syf w domu, zero jedzenia, P. w pracy. Mało tego, miałam go jeszcze poinformować jak dojechać... ja, która sama się gubię na własnym osiedlu. Całe szczęście, że po drodze robił jeszcze jakieś zakupy, to zdążyłam w pół godzinki ogarnąć chałupę (nawet kwiatki w wc przykleić:D), trochę siebie i obrać ziemniaki na obiad. Uff... jestem genialna! 

P. urwał się z pracy, wpadła też P. mama z obiadem i w sumie zdążyli jeszcze przed gościem - byłam uratowana ;)

Mieszkanie wieczorem wiele się nie różniło od stanu o poranku, ale w trakcie dnia było czyste (a to najważniejsze!) 


czwartek, 24 października 2013

Zaczyna się dziać

Przychodzi taki moment w życiu, kiedy głupie pomysły stają się rzeczywistością. W sierpniu założyłam blog o biotechnologii, pojawiły się tam trzy wpisy i teoretycznie umarł. Umarł w sieci, bo w mojej głowie cały czas się rozwija. Kilka dni temu kupiłam nawet domenę i to mnie chyba zmobilizowało do roboty. Nakreśliłam sobie konkretny cel i małymi kroczkami do niego dążę. Efekty będzie można zobaczyć w styczniu.

W ten temat można jeszcze wrzucić jutrzejsze warsztaty "Gdyby Facebook skończył się jutro?", właśnie przed chwilą dostałam e-mail, że się zakwalifikowałam. Nie mam pojęcia jak będą wyglądały, w ogóle pierwszy raz w życiu będę w czymś takim uczestniczyła. Trochę się obawiam swojej aspołeczności, ale mimo wszystko cieszę się z nowego doświadczenia. 

Moja pierwsza fota z kawą, pora założyć Instagram ;)
Wczoraj z moją cudowną imienniczką lansowałyśmy się w szczecińskiej wersji Starbucks - Columbus Coffee. Zmusiła mnie do cykania sobie fotek w kawiarni - ma kobieta dar przekonywania ;) Wyjście na kawę skończyło się piwem w Hormonie (oj, podoba mi się ta jego nowa wersja) i szukaniem szczecińskich elementów ;) Była też burzliwa rozmowa o naszym biznesie - małpa mnie zwolniła! - i mniej burzliwa o tym, że wygodnie jest siedzieć w pracy, której nie lubimy. Żeby nie było - ja swoje kuchenne królestwo uwielbiam!

wtorek, 22 października 2013

Oficjalnie jestem mieszczuchem!

Na początek pochwalę się moim daniem popisowym: przypalone kupne pierogi. ZAWSZE wrzucam je na patelnię i wychodzę, bo kuchenny chochlik podpowiada mi sprawy, które w pokoju obok zajmą "tylko chwilkę". O pierogach przypomina mi zwykle zapach spalenizny, ewentualnie dziwna niebieska poświata w całym domu. Ups. Jeszcze tylko dodam, że uwielbiam jeść pierogi - pora więc ubezpieczyć mieszkanie na grube miliony ;) 

Wiecie jak to jest z odwlekaniem, nie? Ja na przykład od miesiąca się wybierałam się do urzędu miasta, żeby się zameldować. No bo to daleko, no bo to urząd, no bo trzeba stać w kolejkach i jeszcze o zgrozo! odwiedzić fotografa. I ucho mu pokazać! A ja nie lubię pokazywać moich uszu i o. 

Dzisiaj jednak spięłam się ze wszystkich sił i postanowiłam wszystko załatwić. Najpierw fotograf, wrrr... ale poszłam do tego samego, u którego osiem lat temu robiłam sobie zdjęcie do legitymacji w liceum. Wróciły wspomnienia i od razu było mi jakoś weselej - nawet się na tym zdjęciu uśmiecham :) Od fotografa postanowiłam pójść pieszo do Urzędu Miasta. Taaa, Huszi i jej głupie pomysły. Zgubiłam się po kilku minutach, ale za to JAK się zgubiłam. W tych dziwnych uliczkach było tak pięknie jesiennie (klony i platany), że aż mi się nie chciało wracać na znane szlaki. Trochę pobłądziłam i nagle wyrósł przede mną właściwy budynek - nie wiem jakim cudem. 

Meldunek i złożenie wniosku o nowy dowód zajęło mi jakieś 15 minut! Kto rozsiewa te bajki o ogromnych kolejkach, to ja nie mam pojęcia. I urzędnicy jacyś tacy mili mi się wydali. Chyba polubię chodzenie po urzędach ;)

No ale no, wyszłam na świeże powietrze i uświadomiłam sobie, że właśnie z wieśniaka zmieniłam się w mieszczucha. Dumna z siebie poszłam na kolejny spacer obmyślając, co sobie sprezentować w tak ważnym dniu. Padło na szczoteczkę elektryczną, bo zawsze mi było szkoda pieniędzy ;) 



Wpadłam do domu, zrobiłam sobie kawę i właśnie te nieszczęsne pierogi. Chyba już przywykłam do tego, że pierogi smakują spalenizną ;)

P.S. Jak się już tak rozgrzałam z tymi urzędami, to po odebraniu dowodu czeka mnie odbiór dyplomu na uczelni i rejestracja w urzędzie dla bezrobotnych ;) Po drodze muszę się jeszcze zapisać do biblioteki miejskiej. 


piątek, 18 października 2013

Huszi się odchudza!

Żadna nowość, bo deklaruję to już od jakiegoś czasu. I przyznaję się bez bicia, wcześniejsze akcje mi nie wyszły. Dlaczego? Bo ja uwielbiam regularny (bardzo regularny) tryb życia i wystarczy krótki wyjazd np. do rodziców, żeby sobie odpuścić. Albo leniwy weekend. O swojej miłości do czekolady chyba nie muszę mówić. Więcej grzechów nie pamiętam.

Jadamy w miarę zdrowo - tak na 90%, bo czasem jakiś kebab się zdarzy (powiedzmy raz na miesiąc). Nasza dieta to pięć różnorodnych posiłków i białkowa kolacja. Mimo tego wszystkiego czuję się coraz gorzej i dziwnym trafem kurczą mi się ubrania ;) Podejrzewam, że problemem jest ilość zjadanych kalorii i brak jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Mam wrażenie, że mój organizm kilkukilometrowych spacerów nie traktuje w kategoriach wysiłkowych.

Co zamierzam?

  • stare dobre ŻP - żryj połowę
  • ćwiczenia: na początek przysiady, po tygodniu postaram się coś więcej
  • nie jeść słodyczy. W tym miejscu obiecuję wszystkim, że do 24.12.2013 r. nie tknę słodyczy, chipsów i innych "przekąsek". Wyjątkiem są domowe ciasta (jem raz na ruski rok, więc nie będę się nimi codziennie opychać) i landrynki (na spadek cukru we krwi:P).
Dziś na "pożegnanie ze słodyczami" kupiłam sobie maseczkę, będę wchłaniać czekoladę przez skórę ;)


Proszę, trzymajcie za mnie kciuki, bo to wyzwanie jest dla mnie cholernie trudne ;)



wtorek, 15 października 2013

Dość motywacyjnego ćpania!

Rok temu trafiłam na bloga "życie jest piękne" i przez kilka dni czytałam go non stop. Polecałam Michała osobom, które wątpiły w realizację swoich marzeń. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że koleś jest dokładnie w moim wieku i zrobiło mi się przykro. On zwiedził kawał świata, a ja miałam problemy z wyjściem z domu - po prostu mi się nie chciało. Chyba ze zwykłej ludzkiej zazdrości wyrzuciłam link do bloga z ulubionych. 
Potem przyszedł czas na inne blogi, leciałam na każdy, który miał coś wspólnego z samorozwojem. Łatwa byłam ;) Do tego doszły filmiki, książki, muzyka. Dalej korzystam z tych wszystkich dobrodziejstw, ale jedno się zmieniło: przestałam być naiwna. Zaczęłam doceniać blogi, których autorzy małymi kroczkami coś zmieniają w swoim życiu, a nie takich, co to codziennie robią inną rewolucję. 

"Uczę się pięciu języków, studiuję trzy kierunki, pracuję w czterech firmach i udzielam się jako wolontariusz. Do tego oczywiście mam wspaniałego mężczyznę, paczkę znajomych, dla których zawsze znajduję czas. O moim bardzo optymistycznym podejściu do życia KAŻDEGO dnia chyba nie muszę mówić." Sorry, ale nie wierzę. W tym temacie bardzo spodobał mi się post Sieczkarni ;) 

Wracając do tematu - ponownie odkryłam "życie jest piękne" i akurat trafiłam na projekt Twoja Prawdziwa Moc. Chłopaki odwalają kawał dobrej roboty - właśnie z ich filmiku pochodzi określenie "motywacyjne ćpanie". Serdecznie polecam! 

Co ja zamierzam w związku z tym? Zdecydowanie mniej czytać, a więcej robić. Żadnych rewolucji, tylko powolna ewolucja może mnie uratować! ;)

Ostatnio dużo na blogach postów o tym, co robić jesienią. P. zaproponował lepienie z plasteliny. Na pewno pamiętacie jak w programie "Mama i ja" była taka pani, co to z kilku kolorowych plastelinowych kulek potrafiła wyczarować śliczne zwierzaczki. Kiedy się okazało, że oboje mamy takie same wspomnienia i że zawsze chcieliśmy spróbować, to po prostu wzięliśmy się do roboty ;)

Ten mniej idealny to oczywiście mój ;)
Zabawy było po pachy ^^. A Wy kiedy ostatnio lepiliście coś z plasteliny? :>

niedziela, 13 października 2013

Październikowe wyzwanie fotograficzne - dzień 7 :)

Uff, wytrwałam. Głupio się przyznać, ale to pierwsze wyzwanie któremu sprostałam... Bardzo mi się spodobało, za miesiąc postaram się o lepsze technicznie zdjęcia. Ula, dziękuję! :)

OSTATNIE PRZED ZAŚNIĘCIEM... co Huszi robi przed zaśnięciem? Ostatnio ogląda TV i wtula się w P. Jakoś nie mogę przekonać się do czytania przed snem ;) Jedyne z czego jestem dumna, to codzienne zmywanie makijażu. Może się palić, może się walić, ja bez demakijażu nie zasnę! ;)


Właśnie mam na głowie farbę w dość dziwnym jak na mnie kolorze:) Mam nadzieję, że nie będę musiała jeszcze dziś lecieć w czapce do sklepu ;)

sobota, 12 października 2013

Październikowe wyzwani fotograficzne - dzień szósty :)

B jak... imię, którego nie lubię. No co ja zrobię, że to było pierwsze skojarzenie :) Szukałam inspiracji na jesiennym spacerze, ale Brum Brumy mnie zagłuszały. Po jakimś czasie mieliśmy z P. niezły ubaw, bo wszystkie słowa zaczynały się dla nas na B. Neologizmy to coś, co Placki lubią najbardziej. W domu zastanawiałam się nad bazylią, ale ona jakaś taka niefotogeniczna się ostatnio zrobiła...

Aż wpadłam na genialny pomysł: B jak... blog! Mój blog oczywiście ;)


Pozdrawiam,
Huszi

piątek, 11 października 2013

Sekret i moje idealne życie

Na początek chciałabym podziękować Nadine za dzisiejszy post o książkach. Wśród nich pojawił się Sekret, który kilka lat temu przeczytałam jednym tchem. O książce zapomniałam, ale przesłanie wyraźnie wbiło się w mój umysł. Po dłuższym zastanowieniu, to właśnie chyba od Sekretu zaczęło się moje mega pozytywne podejście do życia. Przestałam rozumieć ludzi, którzy bez przerwy narzekają. Zaczęłam dostrzegać nawet małe przyjemności, przestałam mówić "udało mi się", a zaczęłam wierzyć w to, że sobie na to zasłużyłam.

Dziś obejrzałam film i poczułam, że jakaś wewnętrzna siła zmusza mnie do działania. Przerwałam w połowie i napisałam opowiadanie o moim idealnym życiu. Oczywiście w czasie teraźniejszym. Napisałam kilka zdań o wymarzonej willi, dzieciach, związku, pracy i reszcie marzeń. Uśmiechałam się do każdej literki, bo wszystko sobie dokładnie wyobrażałam. Przeczytałam całość i pomyślałam, że to wszystko jest całkiem osiągalne i wcale nie tak dalekie od rzeczywistości jak mi się wydawało. Przelanie myśli na papier rzeczywiście może zdziałać cuda!

Złożyłam kartkę z opisem mojego idealnego życia i włożyłam do koperty. Napisałam dzisiejszą datę, zakleiłam i czekam aż się wszystko urzeczywistni :) Otworzę po kilku latach i przekonam się, że to naprawdę działa :)


E.: Miskoo, opisuje nasze idealne życie, masz już warsztat, chcesz coś jeszcze?:P
P.: Garaż kobieto, to jest komórka harrego pottera, a ja chce swoje dormitorium:D
E: Ok, nie ma już odwrotu, będziemy mieszkać w dużym domu, mieć trójkę dzieci i będziemy bardzo szczęśliwi :D
P.: wiadomo, samo się zrobi :D
E.: huszi pomyśli i już będzie :D
P.: Wiiii!

Uniesiona na duchu po filmie zaglądam do skrzynki pocztowej i co widzę? Wygrałam w konkursie! Nagroda malutka, ale kociaki się ucieszą:)

Październikowe wyzwanie fotograficzne - już 5 dzień!

Dzisiejszy temat przewodni: CHODZI ZA MNĄ. Będę dziś cholernie mało oryginalna, ale to coś tak za mną chodzi, że nie mogłam postąpić inaczej. Przedstawiam Wam Gizmellę:


Imię trochę dziwaczne, bo kocurek o imieniu Gizmo u weterynarza okazał się kotką. Jak każda kociara uważam, że moje kociska są najwspanialsze, no ale powiedzcie, czy wasze koty potrafią aportować? No właśnie, a mój potrafi! ;)

czwartek, 10 października 2013

Nic na siłę

Od kilku dni chodzę strasznie przybita, nie mam pojęcia co się ze mną dzieje. Przez ostatnie pół roku chyba tyle łez mi nie wyciekło co przez ostatnie trzy dni. Najśmieszniejsze jest to, że nic takiego się w moim życiu nie stało, wystarczyło tylko lekkie ukłucie (zwykle porównanie się do innych) i już ciurkiem... Sama siebie nie poznawałam i wielkie dzięki dla P., że był, że przynosił Monsterki i Princessę. Na pewno nie jestem osobą, która lubi się nad sobą użalać, więc sama się wkurzałam na swoje zachowanie. Uświadomiłam sobie, co najbardziej mnie boli i wzięłam się za robotę. 

Na początek miały polecieć sprawy urzędowe (wybieram się już ponad miesiąc), ale brakuje mi aktu urodzenia. Nowe miejsce zameldowania, nowy dowód, zmiana adresu w dokumentach, czas poszukać lekarza rodzinnego i innych specjalistów. Brzmi jak nowe życie, a to tylko formalności... 

Druga sprawa to CV, które muszę w końcu uzupełnić o tytuł magistra. W sumie to napisać je od nowa. I mocno popracować nad językiem (językami?) i innymi umiejętnościami typu "znajomość MS Office". Mój problem polega chyba na tym, że brzydzę się jakimkolwiek koloryzowaniem - nie potrafię się sprzedać. Muszę się czuć w czymś cholernie dobrze, żeby to umieścić na tak ważnym papierku jak CV. Od jutra zabieram się też do bloga o biotechnologii.

No właśnie, miał być już dawno, miał być moim łącznikiem z zawodem. Niestety jestem tylko człowiekiem, który czasem dokonuje głupich wyborów. Wolałam swoją energię wkładać w blog, który zaczął się kompletnie rozmijać z wcześniejszym założeniem. Powiedziałam "Basta!" i poczułam ogromną ulgę. Teraz poświęcę się nauce ;) Trzymajcie kciuki. 

Coraz większą przyjemność sprawiają mi zabawy w Inkscape, może z tego też się coś urodzi :)


Październikowe wyzwanie fotograficzne - dzień czwarty :)

Wkręciłam się w to wyzwanie :) KOLOR ŻÓŁTY skojarzył mi się od razu z moim ukochanym kubkiem na cieplutkie kakao. No powiedzcie, co może być lepszego na jesienny wieczór albo zły humor?


Na blogach wszędzie o zmianach... We mnie też od jakiegoś czasu coś w tym kierunku kiełkuje, bo przestałam się czuć fajnie sama ze sobą. A to jest złe, więc pora to zmienić:)

środa, 9 października 2013

Październikowe wyzwanie fotograficzne - dzień trzeci.

Temat przewodni na dziś: ULUBIONY GADŻET...

Jak wiadomo takowych mam mnóstwo, większość to akcesoria kuchenne ;) Ale takim naj naj naj jest zdecydowanie szczotka do włosów. Zanim ją kupiłam myślałam, że musiałabym na głowę upaść, żeby za kawałek plastiku zapłacić 60 zł. Okazało się, że te sześćdziesiąt złotówek zamieniło przykry obowiązek w przyjemność. Kto się jeszcze nad nią zastanawia niech śmiało kupuje! :)


Pozdrawiam,
Emilka

wtorek, 8 października 2013

Pażdziernikowe wyzwanie fotograficzne - dzień drugi :)

Tematem przewodnim dzisiejszego dnia są "dwie rzeczy". Muszę przyznać, że trochę czasu upłynęło zanim się zdecydowałam cyknąć fotkę ;)


Padło więc na maleństwo i mój kalendarz ;) Swojego notebooka traktuję jak członka rodziny - tak, możecie mnie uznać za chorą na umyśle. A kalendarz... mmm, uśmiecham się za każdym razem, kiedy widzę jego okładkę ;)

poniedziałek, 7 października 2013

Emilia x 2 = Armagedon & aspołeczność*

Teoretycznie umówione byłyśmy z Tomaszem. Praktycznie po jednym piwie przestał nam być potrzebny do szczęścia. Ewelki nam trochę brakowało, ale naprawdę wierzę w jej poprawę. Na spotkaniach biznesowych być trzeba!!!

A teraz krótki wywiad...

Emilia H.: Emilio, co sądzisz o naszym imieniu?
Emilia L.: Jest doskonałe, dokładnie takie coś jak to zrobione z butelek. To jest czerwone w środku, białe dookoła i zielone "gdzie nie gdzie". 
Emilia H.: A czy możesz opisać w trzech słowach nasze dzisiejsze wyjście?
Emilia L.: Kwadrat, kropka, szczała. A Huszi pko wózek.

I jeszcze kilka faktów:
- Wchodzisz do Hormona innym wejście i czujesz się jak w wawie na bogato ;)
- Szczecin jest piękny, nie ważne co mówi pani prezes i Pan Przypadkowo Spotkany Pamiętający Komunę
- mój nowy pseudonim sceniczny to HUSZI - Pani Prezes - zapamiętaj Pani!!!

Emilio, wiem, że będziesz to czytać... :D 

* post pisany pod wpływem % i kawy Inki ;)


Październikowe wyzwanie fotograficzne - mój pierwszy raz ;)

Co miesiąc mówiłam sobie, że w następnym to już na pewno się podejmę i... dupa. Koniec odwlekania, czas się wziąć do roboty. Przed Wami tydzień urozmaicony moimi zdjęciami ;)

1. PONIEDZIAŁEK - MOJA SŁABOŚĆ


Jak pewnie już wiecie mój zbiór pochodzi z akcji tematycznych Biedronki. NIE POTRAFIĘ przejść obok nich obojętnie. Uśmiecham się za każdym razem, kiedy je widzę. Pierwotnie miały służyć do ozdabiania mojego kalendarza/plannera, ale... szkoda mi ich marnować. No dobra, czasem gdzieś coś nakleję z ciężkim sercem, hihihi.

A Wy jakie macie słabości? Pamiętajcie, czekolada to nie słabość, to potrzeba organizmu:D

(Autorką wyzwania jest Ula z bloga Sen Mai:)

sobota, 5 października 2013

Huszi robi sushi *.*

Dzisiaj będą tylko zdjęcia, bo po dość stresującym tygodniu odpoczynek nas wymęczył ;) 

P. wziął się do robienia pawlacza. Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam patrzeć jak mój mężczyzna pracuje w taki sposób - jak z jego rąk wychodzą kolejne gałązki do naszego gniazdka.


Potem (albo wcześniej) z okazji mojego miesiąca P. sprezentował mi książkę, żebym w końcu ogarnęła o co w tym wszystkim wchodzi. Od jutra przestaję gadać, "że dziś złe światło" tylko biorę się za ćwiczenia.


A potem dzień należał do zaaaawijaaaaania!


I jedzenia! Romantyczna kolacja przy Epoce Lodowcowej 3 we flanelowej piżamie, uwielbiam Nas za to! Różowe wino ratowało sytuację ;)


nie potrafię jeść nawet pałeczkami dla dzieci :( Ale palcami umiem! :)

Teraz oglądam "Skazany na bluesa" i odkryłam, jak bardzo zmieniłam się od czasów liceum. Wtedy byłam zafascynowana takim rock&rollowym życiem (nie, nie ćpaniem), ale teraz dopiero dostrzegam tą ogromną miłość Gośki do Ryśka. Podziwiam...

P.S. Pracujemy nad czymś i się doczekać nie mogę, ale jak to powiedział ktoś w kreskówce "Kot w piekarniku, to jeszcze nie drożdżówka.

czwartek, 3 października 2013

Dobro i zło wracają jak bumerang

Jest dopiero jedenasta, a ja już zdążyłam przeżyć dwie sytuacje idealnie potwierdzające ten truizm.

Sytuacja 1. Kolejka do kasy w hipermarkecie. Klient za mną (elegancki pan lat 40) klnie na bałagan w sklepie. Owszem miał rację, bo żeby się ustawić w kolejce trzeba było zrobić slalom pomiędzy pustymi koszykami. Chyba z nerwów sam zaczął je ustawiać, a ja przy okazji zobaczyłam, że facet ma tylko jeden produkt. Ja też za wiele nie miałam, ale nie spieszyło mi się zbytnio więc go przepuściłam. Bum! Nagle zamiast zdenerwowania u faceta pojawił się uśmiech, a zamiast przekleństw szczere "dziękuję". Mnie kosztowało to może minutę czasu, a facet z uśmiechem zaczął dzień :)

Sytuacja 2. Kolejka na poczcie. Chłopakowi zadzwonił telefon, więc powiedział dziewczynie stojącej za nim, żeby przytrzymała mu kolejkę. Za nimi stała zrzędliwa baba. Chłopak wrócił po chwilce i zaczęło się piekło rodem z PRL: pan tu nie stał! Poszedł sobie pan, to panu kolejka przepadła! Dopóki chłopak sprawy nie załatwił, to ona nadawała na cały budynek. Kiedy sama podeszła do okienka to chyba przestało jej się spieszyć, bo tempo wypowiedzi miała mocno zwolnione. Po pięciu minutach od jej wyjścia ktoś zauważył, że zostawiła reklamówkę z zakupami, ale nigdzie na horyzoncie nie było jej widać. Sytuacją sama sobie krwi napsuła, a i pewnie trochę czasu jej zajmie odzyskanie zakupów...

Naprawdę niewiele potrzeba, żeby żyło nam się lepiej i przyjemniej. Wystarczy zwykła, ludzka życzliwość! :)

 Ooo, a tu moja próba wywołania uśmiechu u mojego klienta z allegro ;)

środa, 2 października 2013

50 twarzy Emilki :)

Tag ma już brodę, ale przecież ja zawsze muszę przeczekać szał-ciał, żeby się do czegoś przekonać ;) Pewnie mało kogo to wszystko zainteresuję, ale zabieram się do roboty.



1. Lubię jak ludzie zwracają się do mnie po nazwisku, w sumie na studiach stało się moją ksywką. Ostatnio P. wymyślił zdrobnienie "Huszi", co w sumie jeszcze bardziej mi się podoba.

2. Przez dwa lata nie jadłam mięsa. Zmądrzałam po tym, jak trafiłam do szpitala pod kroplówkę z żelaza. Wyglądała jak heroina ;)

3. Jestem idealistką. Wierzę w to, że ludzie są dobrzy i inne tego typu naiwności. W pracę w zawodzie po studiach też wierzę! ;)

4. Jako ośmiolatka założyłam się z moją siostrą, że będę studiowała kierunek związany ze zwierzętami. Wszystko spisałyśmy w encyklopedii, zakład wygrałam, ale filiżanek jeszcze na oczy nie widziałam.

5. Szalałam kiedyś za gitarzystą basowym, więc kupiłam sobie gitarę basową. Ani razu nic na niej nie zagrałam, a po kilku latach dałam ją w prezencie człowiekowi, którego nie znam.

6. Wyleciałam z rodzinnego gniazdka w wieku 16 lat. Najpierw trzy lata internat, potem akademik, teraz z P. Jestem za to bardzo wdzięczna rodzicom, zafundowali mi niezła szkołę życia.

7. Moje studiowanie było bardzo studenckie - na pierwszym roku już po 3 dniach portierka znała nasze nazwiska. Regulamin uczelni mówi, że po trzykrotnym złamaniu regulaminu akademika rektor ma prawo usunąć studenta - mnie musieliby trzy razy wywalić ;)

8. Chcę mieć kozę. Uwielbiam te zwierzęta za całokształt. Szczególnie za to, że zjadają papiery.

9. Mam 8 lat starszą siostrę i 6 lat starszego brata - dogadywać zaczęliśmy się dopiero kilka lat temu.

10. Nasza historia miłosna nadaje się na komedię romantyczną. W liceum znaliśmy się z widzenia i chyba się w sobie podkochiwaliśmy. Nie miałam zielonego pojęcia kim jest ten człowiek, który przez dwa lata TAK się do mnie uśmiechał. Rok po skończeniu LO trafiliśmy na siebie w autobusie... i nic. A potem to już lawina miłości ;) Kiedyś pewnie rozwinę temat :)

11. Nie chcę brać ślubu z miłości. Jeśli kiedyś wyjdę za mąż, to z rozsądku.

12. Wierzę w Boga, ale uważam, że Kościół Katolicki bardziej od Boga oddala, niż pomaga w wierze.

13. Zdecydowanie jestem bardziej introwertyczką niż ekstrawertyczką, co oczywiście nie przeszkadza mi w imprezowaniu ;)

14. Przez cztery ostatnie lata jeździłam na Woodstock. W tym roku stwierdziłam, że jestem jednak już za stara na takie imprezy... Albo Ci młodzi są jacyś dziwni. Jurka oczywiście kocham i podziwiam!

15. Uwielbiam polski punkrock, reggae i stary dobry rock. Muzycznie mogłabym zatrzymać się w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia.

16. Nie mam prawa jazdy i jakoś się nie zanosi na zmianę tego stanu. Nigdy mnie nie ciągnęło... ale zabłoconymi jeepami i czarnymi harleyami mogłabym jeździć.

17. Baaaaardzo lubię Szczecin. I cieszę się, bo za kilka dni będę już prawowitą mieszkanką tego miasta.

18. Wychowałam się na małej wsi i nigdy się tego nie wstydziłam. Ba! Ja nawet dumna z tego powodu jestem!

19. Optymalna temperatura to dla mnie 20 stopni C. Powyżej tego umieram i się rozpływam. Nie dla mnie wakacje w tropikach i leżenie plackiem na plaży.

20. Mamy w planach przejście polskiego wybrzeża Bałtyku. Do tej pory pokonaliśmy trasę od Świnoujścia do Kołobrzegu... na nogach, z 20 kg na plecach.

21. Kiedyś będę sławna, tylko jeszcze nie wiem dlaczego ;)

22. Lubię kupować kosmetyki, mogłabym mieszkać w drogerii. Gorzej z ich zużywaniem...

23. Dwadzieścia trzy to moja ulubiona liczba. Co miesiąc obchodzimy nasze miesięcznice i robimy sobie malutkie niespodzianki. We wrześniu była żelkowa tablica.

24. Kiedyś namiętnie grałam w Farmville, później skasowałam całkowicie FB, a teraz gram w MonsterWorld. Lubię to i sprawie mi to przyjemność, więc czemu nie?

25. Jestem chorobliwie zazdrosna, wynika to chyba z mojego braku wiary w siebie. Ostatnio wyluzowałam, ale z zazdrością jest chyba jak z alkoholizmem.

26. O właśnie! Alkohol lubię. Piwo, rum i wino. Wódki (po studiach!) już do ust nie wezmę.

27. Lubię układać puzzle, ale muszę się spieszyć, bo koty mi je rozkładają. Idą długie jesienne wieczory, pora kupić sobie nowy 1500.

28. Uwielbiamy kreskówki, obejrzeliśmy już chyba wszystkie sezony Simpsonów ;) Jednym z ulubionych kanałów jest oczywiście Cartoon Network.

29. Nie mam pamięci do twarzy, normalnie jak Brad Pitt. To nie jest fajne... Mieszkam tu już dwa i pół roku, a tylko jedną sąsiadkę bym rozpoznała.

30. Nie potrafię przejmować się czymś, na co nie mam wpływu.

31. Na starość na pewno będę kociarą skoro już w tym wieku mam dwa swoje i dokarmiam balkonowe.

32. Nie mam słuchu muzycznego, poczucia rytmu i wszystkiego, co z tym związane. Tańczę dopiero po trzech piwach, a i to nie zawsze.

33. Unikam imprez typu wesela i bale. Nie byłam nawet na swojej studniówce. Możliwe, że jest to związane z punktem powyżej, ale... ja naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, jak na jedną noc można wydać tyle pieniędzy.

34. Nie mamy w mieszkaniu żyrandoli, bo... nie spotkałam jeszcze takich, które by mi się spodobały.

35. Zupełnie nie mam parcia na metki na ubraniach. W ogóle najchętniej ubieram się w lumpeksach, bo jakość ubrań w sieciówkach pozostawia wiele do życzenia.

37. Tylko w czerwonopodobnych włosach i grzywce czuję się sobą. A najlepiej mi w krzywo obciętej grzywce.

38. Utrzymuję kontakt z byłą mojego byłego i świetnie się ze sobą dogadujemy.

39. W dzieciństwie zbierałam gumki do ścierania, moja kolekcja liczyła ponad sto sztuk. Do dzisiaj ich używam.

40. Lepiej dogaduję się z mężczyznami. Nie rozumiem kobiecych sztuczek, intryg itp. Uważam też, że faceci są lepszymi pracownikami.

41. Przeprowadziłam zabieg in vitro na świńskich komórkach. Przy okazji, zarodek nie jest dla mnie człowiekiem.

42. Mój ulubiony cukierek to.... batonik!!!

43. Film, który mogę oglądać setki razy i zawsze śmieję się jak głupia do sera: To nie jest tak jak myślisz kotku. Nie rozumiem tego fenomenu, ja nie zwykłam oglądać kilka razy tego samego, a już na pewno nie jestem z tych, co to się śmieją na filmach.

44. Nigdy nie wierzyłam w Św. Mikołaja i swoich dzieci też nie mam zamiaru okłamywać. Bajki o bocianach i kapuście też sobie odpuszczę.

45. Jestem bardzo tolerancyjna. Granicą tolerancji jest dla mnie skrzywdzenie człowieka.

46. Jestem językowo upośledzona, ale walczę z tym! O ile nie mam problemu z nauką biologii molekularnej, tak przyswojenie sobie obcego języka jest dla mnie bardzo pracochłonne.

47. Nie przywiązuje zbytniej wagi do pieniędzy. Odpukać, na razie ich nie brakuje, ale bardzo przyjemnie wspominam czasy, kiedy trzeba było przeżyć tydzień za 5 zł.

48. Potrafię cieszyć się z małych rzeczy, nie mam najmniejszego problemu z ich dostrzeganiem. Codziennie znajduję coś nowego, co wywołuje uśmiech na mojej buzi.

49. Chyba jestem nieśmiała. Do głupich pomysłów jestem pierwsza, ale muszę mieć kogoś przy sobie, kto mnie w nich popiera.

50. Lubię siebie, po prostu.




wtorek, 1 października 2013

Dzień chłopaka... był wczoraj.

Tak mi się jakoś w życiu ułożyło, że chłopaka posiadam :) A przepraszam, to mój konkubent. Model prawie idealny, co wcale mi nie przeszkadza w wynajdywaniu malutkich szczególików, do których mogę się przyczepić. Czasem mam ochotę go udusić, ale z przyczyn technicznych jest to mało możliwe - jedynym rozwiązaniem takiej sytuacji jest buziak. Albo "przepraszam" na trzy cztery. 

Instrukcja obsługi mojego modelu jest prosta jak budowa cepa. Jego potrzeby ograniczają się do dwóch czynności: jedzenia i grania. Jeśli obie są zaspokojone, to nawet nie zauważy, że przemeblowałam sypialnię. Albo że z konta zniknęło kilka stówek. Kochany, prawda? :) 

Naszemu związkowi daleko do kupowania sobie nawzajem praktycznych prezentów, a jeszcze dalej do kupowania stereotypowych. Chociaż nie, raz dla zabawy dostał skarpetki pod choinkę. Szczerze powiedziawszy, to nad prezentem na dzień chłopaka nie chciało mi się nawet myśleć, ale skoro się upomniał, to zrobiłam mu sernik. Ale jaki... (nie ważny smak, liczy się... Eve!)



Do tego hot-dogi, dr. Pepper (napój informatyków), Kinder czekoladki i... widok szczerej radości na twarzy Ukochanego. I te iskierki w tych pięknych oczyskach. Może być coś lepszego? 

A Wy co wykombinowałyście dla swoich gorszych połówek? :>

P.S. Eve jako grę szczerze polecam. Jest tak skomplikowana, że mój mężczyzna prawie się przebranżowił na analityka rynku ;) 

piątek, 27 września 2013

Idę do szkoły! :)

Pamiętam, jak każdego roku czekałam na wrzesień kompletując szkolną wyprawkę. Później przerodziło się to w oczekiwanie na październik i studenckie życie. Niestety studia już za mną, ale ja chyba nie potrafię przestać się uczyć. Mam ten problem, że lubię nóż na gardle i termin zero. Punkt zaczepny, konkretny termin.

Wpadłam więc na genialny pomysł szkoły policealnej. Rok temu miałam krótki epizod z kierunkiem "kosmetyka" - do dzisiaj nie mogę sobie wybaczyć jakim cudem nie pomyślałam o tym, że to praca z ludźmi, ba - na ludziach! Miałam klapki na oczach, które nazywały się chemia kosmetyczna. Nastąpiła jednak konfrontacja z blond koleżankami i w jednej chwili zrozumiałam, że popełniłam błąd. Było minęło. Później miała być administracja, ale zniechęciła mnie ponowna wizyta u lekarza. Pojawiły się oczywiście wymówki w stylu muszę się skupić na magisterce itp. i administracja poszła w odstawkę. 



W tym roku padło na rachunkowość i uwaga... (teraz możecie mnie zwymyślać od nieodpowiedzialnych i rozkapryszonych, albo po prostu głupiutkich), ale dopiero za chwilę mam zamiar sprawdzić z czym to się dokładnie je. Jedyne skojarzenie z tym kierunkiem: liczenie! A przecież ja kocham matematykę ;) I czuję w kościach, że te wszystkie wiadomości bardzo mi się w życiu przydadzą. Naprawdę idę do tej szkoły z zamiarem chłonięcia wiedzy jak gąbka, z postanowieniem wykorzystania jej w przyszłości. Mam nadzieję, że we własnej firmie. Żałuję, że nie szłam z takim zamiarem na studia, ale co przeżyłam to moje! 

Jest 21.30, pora chyba sprawdzić, gdzie dokładnie mam być jutro o ósmej rano. Barbarzyńska pora jak na kurę domową, która po śniadaniu mogła sobie leżeć w łóżku do dziesiątej ;) 

Trzymajcie za mnie kciuki jutro, ok? Mam zamiar się porządnie wkręcić i poznać mnóstwo ciekawych ludzi :)

wtorek, 24 września 2013

Zen To Done - moja nadzieja :)

Zen To Done to metoda, która w łatwy sposób ma mi pomóc w zorganizowaniu się. Leo Babauta postarał się, żeby nawet taki laik jak ja, mógł sobie to wszystko przyswoić i zastosować w codziennym życiu. Jest bardzo prosta i polega na sukcesywnym nabywaniu dziewięciu nawyków. Na jeden nawyk mamy calutki miesiąc - nie ma opcji, żeby nie weszły mi w krew. 

ZTD to skupienie się na tym, co TU i TERAZ, na działaniu.

No dobra, z tej paplaniny powyżej mało wynika. O co więc chodzi? O nawyk. Pierwszym jest GROMADZENIE informacji. Zapisywanie każdej myśli, zaplanowanych działań, generalnie wszystkiego, co chcielibyśmy ocalić od zapomnienia. Najtrudniejszym elementem jest znalezienie odpowiedniej dla siebie formy i ustalenie ilości punktów zbiorczych. Jak to wygląda u mnie?

  • moje życie on-line opiera się o blogi, subskrybuję je wszystkie przez Bloglovin. Wszystkie blogi w jednym miejscu i w bardzo przejrzysty sposób
  • wszelkie papierowe pilne sprawy gromadzę w teczce harmonijkowej, mniej pilne też, ale w innej przegródce
  • kiedy czytam w domu, na luźnych kartkach zapisuję sobie cytaty, inspiracje itp. Pojedyncze karteluszki wpinam do segregatora
  • i jeszcze notatnik, do noszenia zawsze przy sobie - podzieliłam go sobie na cztery części: sprawy bieżące, inspiracje, planowane zakupy oraz książki i filmy, które chcę przeczytać lub obejrzeć

Notes kupiłam w Empiku, ale przyozdobiłam sama i jestem niesamowicie dumna z efektu. W końcu przydała się moja kolekcja naklejek :)

Od kilku dni namiętnie wszystko zapisuje i naprawdę się w to wciągnęłam, a nawet widzę że daje to jakiś efekt - mniej wartościowych danych mi umyka. 

Następny nawyk to przetwarzanie tych danych, więc spokojnie nasze zapiski nie są tylko sztuką dla sztuki :)

Pora się ogarnąć

Coś mnie ostatnio bezsenność dopada, wczoraj liczyłam barany, ale dziś nie mam już siły, żeby się tak męczyć. Wybrałam gorszą opcję: myślę! Ten blog powstał z myślą o moim rozwoju i sukcesach, a czym jest? No właśnie, sama nie wiem. Pora wrócić na stare (a może nowe?) tory. 

Kim jestem? Magistrem inżynierem, który postanowił pobawić się w dom. Serio, doskonale czuję się w roli kury domowej. Denerwuje mnie jedynie fakt, że wszystkim muszę się z tego tłumaczyć. Decyzja oczywiście była wspólna, ale P. nie założył żadnej kłódki na furtkę mojej kariery zawodowej. Teoretycznie siedzę więc w domu i nic nie robię - praktycznie sprzątam, piorę, gotuję i inne tego rodzaju przyjemności. I naprawdę sprawia mi to radość. Jednak kto się nie rozwija ten się zwija. Kilka razy już tu pewnie pisałam, czego ja to nie zrobię i czego się nie nauczę. Uwierzcie mi, dopiero teraz czuję się na tyle stabilnie, by podjąć te wyzwania. Od kilku dni intensywnie myślę, czego naprawdę chcę od życia i mniej więcej coś mi się już w głowie klaruje. 

RODZINA
Jest dla mnie najważniejsza. Nie chcę zdradzać szczegółów, bo to dla mnie zbyt intymne jak na blog :)

PRACA
Zdecydowanie dostosowana do życia rodzinnego. Szczytem marzeń jest własna firma, możliwość pracy w domu lub bardzo elastyczny czas pracy. Zabawne, bo czuję w kościach, że to mi się naprawdę uda. Nie mam tylko jeszcze pojęcia jak. Bardzo kręci mnie biotechnologia, trochę naturalna kosmetologia, zielarstwo... Ma ktoś pomysł? ;) Zdaję sobie sprawę, że najbardziej do pracy zdalnej nadaje się IT, kombinuję jakby to można było połączyć. Długa droga przede mną, ale ja tam widzę zielone światełko w tunelu. 

SAMOROZWÓJ
Uwielbiam się uczyć, ale kiedy nie mam noża na gardle, to jednak zbyt często odpuszczam. Tak właśnie jest z językiem angielskim <wstyd i hańba>. Wymyślam najróżniejsze projekty, zapalam się do pomysłów innych rozwojowców i na tym się zwykle kończy. A ja definitywnie postanowiłam z tym skończyć.

ZDROWIE
Pora zacząć odwiedzać lekarzy. Będzie ciężko, bo zwykle czując zapach przychodni/szpitala/poczekalni robi mi się ciemno przed oczami. Do tej dziedziny zaliczam oczywiście też dietę i ćwiczenia. Jadam całkiem nieźle, większych grzechów nie popełniam, ale pora dostosować się do zwalniającego metabolizmu.

MARZENIA
Trzeba koniecznie uzupełnić listę i zacząć zabawę w wykreślanie. Przecież stara poniemiecka willa porośnięta bluszczem i położona w wielkim ogrodzie, to nie jest śliwka na wierzbie i każdy może ją mieć. Z kozą w centrum miasta będzie chyba większy problem. 

Nie mam zamiaru zamieszczać na blogu rad, tylko pokazać moje praktyki. Moje błędy, moją drogę. 


sobota, 21 września 2013

Sooooboooota :)

Dzień zaczął się...

Potem niespodziewanie zrobił się wieczór...


A teraz Emilka ogląda Lejdis po dużym desperadosie - oj coś mi się zdaje, że powróciłam do studenckich czasów. Wczoraj naczytałam się o introwertykach, dzisiaj o sednie bycia szczęśliwym. Dzisiaj jestem więc szczęśliwym introwertykiem!

Wasze zdrówko!

piątek, 20 września 2013

Centrum dowodzenia światem Emilki

Przeprosiłam się z moim biurkiem dzisiaj i oto efekt:


Miało być dzisiaj ambitnie, bo o ZTD. Chciałam stworzyć na blogu taki mały projekcik dziewięciu ułatwiających życie nawyków, ale... nie kupiłam notesu. Przeszłam cały empik i cały real, nic kompletnie mi się nie spodobało, żadnego szybszego bicia serduszka. A niestety bez notesu nie da się przystąpić do akcji. Pomijam fakt, że mam kilka wolnych zeszytów... Ale obiecuję, że o ZTD tu jeszcze będzie.

Jak już byłam w Empiku, to się przeszłam do gazetownika i znalazłam najnowszy Coaching. Ale znalazłam też archiwalne zwierciadło+sens+ książka za 14,99. Tyyyyyyle czytania za tak niewiele. Sens wydaje się całkiem sensowny, ale zwierciadło trąca mi Twoim Stylem... Może po wczytaniu się przekonam :) Książka to krótkie biografie kilku (kilkunastu?) znanych postaci - nie przepadam za biografiami, ale skoro są krótkie to może do mnie przemówią ;)

No dobra, mogę już wrócić do mojej czekolady:D

Dzisiejszej nocy śniły mi się dwa koszmary: więzienie o bardzo podwyższonym rygorze w moim byłym domu, a w roli kata największa kujonka ode mnie z roku. Żeby tego było mało, to jeszcze śniły mi się nasze zaręczyny... Moja koleżanka nawciskała kitów jak to ja tego pragnę, P. się przestraszył i odwalił publiczną szopkę. Dostałam ohydny pierścionek z wielkim diamentem... Obudziłam się i pierwsze co, to kazałam P. obiecać, że nie będzie się oświadczał. Ale pierścionek może kupić:D

czwartek, 19 września 2013

Post o niczym sponsorowany lampką wina

Ostatnio naczytałam się blogów, stron i artykułów o rozwoju osobistym. Ciągle walczę z angielskim, szukam sposobu nauki idealnego dla mnie i coś tam sobie kombinuję. Z moją sylwetką przez ostatnie półtora tygodnia nie kombinowałam za to wcale - tak, tak, boję się stawać na wagę ;) Mój rozwój zatrzymał się na etapie "chcę dziesiąty piękny notesik do zapisywania swoich myśli". Bo pieczątki i słodkie naklejki już mam.

Tydzień dość obfity w spotkania, w poniedziałek odwiedziła mnie koleżanka prosto z Islandii (styl życia tych wyspiarzy jest hm... dość dziwny), były wspominki, było islandzkie piwo i był Hormon. Był nawet mały rajd po pubach, ale do domu wróciłyśmy razem z moim towarzyszem życia (on kończył pracę, my imprezy nie:D), ale w nagrodę dostał półtora kebaba, po którym ma się kaca. Tutaj należy wspomnieć, że uwielbiam rozmowy z ludźmi na przystankach autobusów nocnych. Pewien bardzo miły pan przez 20 minut mówił mi, że jestem piękna, śliczna i mądra. Wywnioskował to pewnie na podstawie ilości wypitego alkoholu, bo na trzeźwo stwierdzić się takich cech nie da:D 

Drugie spotkanie to można powiedzieć połknięcie żaby. Bo co tu dużo gadać, dałam ciała: kilka miesięcy temu obiecałam, że zadzwonię i wpadnę na kawę do mojej dawnej uczennicy. Teraz sama się odezwała. Kurczę, bardzo miło usłyszeć, że ktoś się za mną stęsknił :) Cieszę się, że choć trochę mogłam naprowadzić ją co do wyboru kierunku i możliwe, że pomogę jej troszkę w przygotowaniach do matury z matematyki. Najpierw muszę siebie, ale to mały szczegół. No i mała dziewczynka wyrosła na woodstokowiczkę, mogło być lepiej? ;)

No a teraz do sedna, nie wiem co jest ze mną nie tak. Jestem po studiach, nie mam pracy, a mimo to jestem cholernie szczęśliwa. Codziennie dziękuję losowi za wszystko co mnie dobrego spotyka w życiu. Za te dwa bezdomne kociaki, które mogę dokarmiać na balkonie. Za życzliwość walącą drzwiami i oknami w moim kierunku. Za najwspanialszego faceta, który pozwala mi być sobą w każdej sytuacji. Za jedyne w swoim rodzaju rozmowy telefoniczne z moją mamą (co drugie słowo jest związane z kartami, w które właśnie gra) i z siostrą - z nią to akurat rozmawiam o dziwnych kupkach i grze na FB. Potrafię nawet czerpać przyjemność z mycia naczyń - jeśli uważacie to za nienormalne to niech ktoś mnie porządnie trzaśnie prosto w potylicę. Obawiam się, że optymizm wyparł moją racjonalność...

niedziela, 15 września 2013

Niedzielnie...

Na początek małe wyjaśnienie: lubię do swoich postów dodawać własne fotki, ale niestety nie poznałam się jeszcze dostatecznie z moim nowym Soniakiem. Jesienne światło niezbyt nadaje się do automatu, a zanim dobrnę w instrukcji do oświetlenia to trochę czasu minie :) 

Dzisiaj baaaardzo rodzinnie, odwiedziliśmy P. mamę i poznaliśmy ogromną ilość ludzi jak na nasze standardy. A troje dzieci to już w ogóle hardcore. Brzuszki pełne, w głowie trochę szumi po torcie ze słynnymi wisienkami, czyli Placki są szczęśliwe. Nie obyło się jednak bez drobnej sprzeczki, wytłumaczcie mi proszę, jak można ubrać niebieską, dość elegancką koszulę do zielonych bojówek i adidasów, a na to wszystko polar? 

W tym tygodniu NIC kompletnie nie ćwiczyłam. Jadłam za to za dziesięciu - pół kilo domowego smalcu z pieczonym chlebem... Myślicie, że waga przymknie na to wskazówkę? ;) 

W nadchodzącym tygodniu mam zamiar się zmęczyć. I fizycznie i intelektualnie. W końcu dorwałam w swoje łapki książkę, której zawdzięczam zdaną maturę z języka angielskiego. Mam zamiar zrobić solidną powtórkę od podstaw, a później wykupić interaktywny kurs na przyzwoitym poziomie. Muszę iść też do lekarza medycyny pracy po zaświadczenie do policealki - taaaak mi się nie chce! 

Idę się niedzielić dalej :D

sobota, 14 września 2013

Insktynt

Uff, wróciłam do domu. Niestety nie było sceny jak z filmu, było nawet gorzej niż zwykle... ale co zrobię, taki typ. W sumie to jestem niesprawiedliwa, bo czekały na mnie cukierasy i firmowy kubek (taki do pisania po nim kredą <3), no ale są rzeczy ważne i ważniejsze ;)

A ja tu wracam z takim bagażem doświadczeń - potrafię obsługiwać dziecko! No i oczywiście chcę dziecko! Kiedy zajmowałam się siostrzenicą (sześć lat temu) miałam jednak wrażenie, że pampersy mają ciut przyjemniejszą woń, a ulewanie nie jest tak obrzydliwe. Julek pozbawił mnie złudzeń. Przekonał mnie też, że noworodki wcale nie muszą być małe i lekkie. Ale niestety nie zniechęcił mnie do posiadania swojego własnego modelu. No! Jeszcze jedno: karmienie piersią też uważam za obrzydliwe, fuj i na samą myśl wyciągania (moich!) cycków na zawołanie się wzdrygam. Zdecydowanie mam zamiar należeć do wyrodnych matek karmiących butelką. No to tyle. 


Julek prawie potrafi mówić moje imię! Jego "e! eeee! ee!' zdecydowanie bliżej do Emilka niż do mama:D 

Z drugim dzieckiem było trochę gorzej, bo to jednak potrafi już gadać, kombinować i pokazywać swoje humorki. Frajdę miałam jak z nią odrabiałam lekcję i jak słuchałam o jej zmęczeniu - 5 godzin w szkole potrafi wykończyć nawet najwytrwalszych ;) I wiecie co? Przeżyłam z nią milutkie ukłucie gdzieś w bebechach - czytałam jej książkę na dobranoc... czytasz, czytasz i nagle widzisz jak niegrzeczny diabełek zamienia się w śpiącego, spokojnie oddychającego aniołka. I myślę, że takie chwile są najpiękniejsze. 

Plany na dzisiaj mi się trochę zepsuły, ale można je jeszcze naprawić ;)


niedziela, 8 września 2013

Rewolucyjna niedziela

Budzik na ósmą oznacza wstanie z łóżka po dziesiątej... Oj, Misie to lubią. 

Ekspresowe szukanie prezentu "na wczoraj" - ech, taki urok mojego P., chyba się już przyzwyczaiłam :) Przy okazji do mojej kolekcji dołączyły zawijane słomki i foremka do lodu w kształcie pletwy rekina (empiku kochany, skończ już te wyprzedaże, bo portfel mój płacze). 

Potem kilka rund w Monopoly Deal - czyli karciany monopol. Gra genialna, więcej kombinacji niż w klasycznej wersji, szybsza rozgrywka i kupa śmiechu. Ja już chcę te długie jesienne wieczory ;) 

Popołudniu P. rodzinka wpadła na ciacho i kawę. Tylu ludzi w naszych skromnych progach rzadko bywa, ale wszystko było ok. Przy okazji, trochę przez żarty wyszła pewna sytuacja, którą kiedyś trzeba załatwić i która bezpośrednio tyczy się mojej osoby, ale sprawa jest dość delikatna. Tak pozytywnej reakcji się nie spodziewałam :) Jest takie powiedzonko, że z rodziną dobrze się tylko na zdjęciach wychodzi, ale chyba jesteśmy wyjątkiem od tej reguły. Chociaż nie, my wcale nie robimy sobie zdjęć :D Aaa i dostałam od P. siostry najlepszy prezent na świecie (choć to ona miała niedawno urodziny): nutella go! Chandro przybywaj, bo w normalnym stanie tego cudu nie otworzę:D Poza tym dostaliśmy pyszne szaszłyki, mięchooo i owocki, niach niach. A i jeszcze kartkę i piwo z Chorwacji ;) 

Braciszek postanowił podarować mi swój stary aparat, od razu oczka mi się zaświeciły, bo już jakiś czas tęsknie do niego wzdychałam. Lustrzanka to to nie jest, swoje lata ma, ale... ma dobre makro! ;) 

Kurczę, tyle szczęśliwości dzisiaj, że chyba nie zasnę! ;)







sobota, 7 września 2013

Zdecydowanie już mi lepiej ;)

Jak tylko do mojego mózgu dotarł sygnał, że może sobie odpocząć, że nic od niego nie chcę, to on nagle zaczął działać. Nagle w mojej głowie pojawiło się milion pomysłów, każdy lepszy od poprzedniego. Zrozumiałam, że naprawdę chcę pracować w labie, najlepiej kosmetycznym, choć związanym z ochroną środowiska też nie pogardzę. Niestety, świeżo po studiach nie czuję się na siłach nawet startować, dlatego postanowiłam tych sił nabyć. Aktualnie stawiam na teorię, teorię, która przyda się w praktyce. 

Do znudzenia będę analizować składy kosmetyków i podczytywać forum biochemii. Przeproszę się z podręcznikami do tego przedmiotu, poszperam, potłumaczę artykuły. Kiedyś taka praca zaowocuje. 

Druga sprawa, z której jestem bardzo zadowolona: moje centymetry lecą w dół ;) Zdecydowanie potrzebowałam ruchu. Przyzwyczaiłam się do codziennych brzuszków i skakanki. Dwa razy podchodziłam do Chodakowskiej... na moim aktualnym etapie raczej się nie polubimy, ale internet pełen jest inspiracji w tym kierunku. Dieta pięć posiłków o określonych godzinach, ostatni złożony głównie z białek. W nadchodzącym tygodniu raczej nie dam rady ćwiczyć, bo wyjeżdżam. Ale do zimy postaram się zrzucić te kilka kilogramów. 


Wczoraj dla poprawy humoru (hihi) poszłam na małe zakupy. Ubrań nienawidzę kupować, drogerie lubię, ale w sklepach z gadżetami do domu moje endorfiny szaleją. A jak widzą "-70%", to przejmują mózg. Mam na przykład przyprawniki, które nijak nie pasują do naszej kuchni, ale... pasują idealnie do mojej wymarzonej kuchni w starej willi, którą kiedyś sobie kupię. I kilka innych, cieszących oko przedmiotów. 


Wieczorem wpadła Emila (piękne ma imię, prawda?), spotkanie przekształciło się po jakimś czasie w biznesowe, a na koniec rozmawiałyśmy o dzieciach (to już ten wiek?!). No ale no, było wino, kobiety i... spacer o trzeciej w nocy. Wspaniale się spotykać z ludźmi, którzy mają podobne podejście do życia, a realizację zupełnie inną. Po śmiechach i chichach zasnęłam około siódmej nad ranem, a wstałam po 14 ;) P. dzielnie przeżył 24 godzinny maraton grania i jeszcze słodko śpi. Będzie o czym dzieciom opowiadać:D 

środa, 4 września 2013

Nie wiem czego chcę

Jesień zamieszała mi w głowie, niestety niezbyt pozytywnie. Mam ochotę siedzieć non stop pod kocem z książką albo chociaż z grzanym winem. Koty zdecydowanie w tym wszystkim mi pomagają mrucząc głośniej niż wiertarka udarowa sąsiada. 

Potrzebuję jakiegoś konkretnego celu. Bardzo konkretnego. Czegoś, co pochłonie mnie bez reszty. Daję sobie kilka dni luzu, kompletnego lenistwa i... czekam na cud. 


piątek, 30 sierpnia 2013

Czas na mnie.

Teoretycznie "siedzę" w domu już dwa miesiące i... widzę to po sobie. Zawsze uważałam, że jestem osobą wyglądającą normalnie, w sam raz. Piórkiem nie jestem, mam przysłowiowe grube kości - przy wzroście 160 ważę od 60 do 63 kg i spokojnie mieszczę się w rozmiar 38. 

Ale od jakiegoś czasu zauważyłam, że robi się ze mnie flaczek. Pierwszy raz czuję, że jednak nie jest mi fajnie. Wyciągnęłam skakankę, piłkę, buty... Tu brzuszki, tam poskakałam. Diety odchudzającej nie preferuję, ale zdrowe pięć posiłków jak najbardziej. Dzisiaj dojrzałam nawet do tego, żeby poćwiczyć z Ewą Chodakowską - skoro osoby z dużą nadwagą wytrzymują te 40 minut, to co to dla mnie. Chylę im czoła! Odpadłam po 15 minutach, kurde... co tu się oszukiwać, zrobiło mi się słabo. 

Nie, nie poddam się. Poszukam po prostu lżejszych treningów. Znacie może jakieś dla osób początkujących? 

Zmotywowałam się do pomiarów mojego kochanego ciałka, tragedii nie ma, ale może być lepiej. Będzie lepiej. 
Jutro idę na rower, koniecznie!

czwartek, 29 sierpnia 2013

Dzisiejsze szczęścia.

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. A jeszcze lepiej w Jego silnych ramionach. Naprawdę nie wiem co się z nami dzieje, ale coraz częściej zachowujemy się jakbyśmy mieli 10 lat mniej. Dwoje dużych, uśmiechniętych i szczęśliwych ludzików.

Z samego rana dobrałam się do pierwszych w życiu Jelly Bean <3 Po kilku pierwszych pokochałam, ale jak skończyłam kartonik, to stwierdziłam, że co za dużo to nie zdrowo - brzuch mnie bolał przez pół dnia ;)


W końcu dotarłam do Biedronki po kolejne naklejki do mojej kolekcji. To chyba moje małe uzależnienie... ale one są takie słodkie ;)


Popołudnie spędziłam na doprowadzaniu mieszkania do porządku po kilkudniowym panowaniu samca na włościach. Powinnam być wdzięczna niebiosom, że chociaż skarpetki do kosza na pranie trafiały. Zdechła mysz to podobno nie jego sprawka - Rasti ją przyniosła.

Za to wieczór był już mój. Simsy (w końcu udało mi się zrobić ambrozję), maseczka błotna, malowanie paznokci... idę dalej simsić:D

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Koniec sentymentów

Przeprowadzka rodziców powoli dobiega końca. Niby smutno patrzy się na pusty dom, w którym się wychowałam, ale czekaliśmy na ten moment od dobrych kilku lat. Sprzątając stary strych znalazłam oczywiście mnóstwo swoich szpargałów typu zeszyty z koślawymi literami, złote myśli (w których najważniejszym pytaniem było "masz chłopaka?") i kolokwium z chemii napisane na pięć. Aaa zapomniałabym o cudnych rysunkach w zeszycie od religii i botaniki ;) Ba! Znalazłam nawet płytę zespołu mojego eks. 

I co z tym wszystkim zrobiłam? Taaa daaam!


Chyba nie potrafię żyć przeszłością, zawsze bardziej interesuje mnie przyszłość. Nie mam zamiaru niczego pokazywać wnukom, ja tam chcę to wszystko przeżywać z nimi jeszcze raz! Lubię sobie czasem powspominać (jak myślę o liceum, to aż mi się cieplutko na serduchu robi), ale bez przesady... jutro będzie jeszcze lepiej! :)

niedziela, 25 sierpnia 2013

Ma mój nos! :)

I chyba nie będzie z tego powodu zadowolony. Kolejny reprezentant naszej genialnej rodziny jest już z nami! Wczoraj w szpitalu nie przypadł mi do gustu, takie różowe pomarszczone zawiniątko, no ale dzisiaj ciocia się zakochała <3 


Ciocia dwa razy przewinęła, to mógł sobie spokojnie zasnąć, bo... więcej to już chyba nie będzie!
Sześć lat temu uczyłam się obsługi na siostrzenicy, teraz krótkie przypomnienie, a potem to już można szaleć ze swoim ;)

Ale żeby nie było zbyt różowo, to prawdopodobnie jutro odwiedzę po raz ostatni dom, w którym się wychowałam. W nowym domu rodziców też jest jeszcze mnóstwo roboty, więc raczej sobie nie odpocznę, ale... kiedyś się remont skończy. A potem będzie już uroczo:D

piątek, 23 sierpnia 2013

Pięćdziesiąt trzy miesiące

Miłości, szczęścia, tolerancji i akceptacji. Cieszę się, że po ponad czterech latach wciąż pamiętamy o 23. I celebrujemy to święto po swojemu :) Ja mam swojego słonecznika, a on misia Jasia Fasoli - nasze wewnętrzne dzieci są szczęśliwe :D




A teraz się muszę pochwalić! Drugi raz zostałam ciocią - Julek postanowił w końcu pokazać się światu. Od jutra biorę urlop w kuchni i jadę zobaczyć jaki z niego przystojniak ;) 

czwartek, 22 sierpnia 2013

Emilka żyje papryką!

To hasło krzyknął ktoś w woodstockowego tłumu i się przyjęło. Jak używam do czegoś papryki, to P. radośnie pokrzykuje "Emilka żyje papryką!". I wiecie co? Zaczynam w to wierzyć.

Jakiś czas temu coś mi wyrosło w doniczce z bambusem. Byłam pewna, że to jakieś zielsko, ale jakoś nie miałam serca odbierać tej zielonej roślince życia. I tak sobie rosła i rosła... Po jakimś czasie wypuściła kwiatki... Dzisiaj rano patrzę, a tam zwisa sobie papryczka! Żeby się upewnić sprawdziłam w Internecie i nie mam żadnych wątpliwości: będziemy mieli małe papryczki! :)



Tak się ucieszyłam, że od razu poczułam miłość do ogrodnictwa ;) Z rozpędu posiałam zioła, pierwszy raz wpadłam na genialny pomysł użycia kubeczków po jogurtach. 


Żeby tego szczęścia jeszcze było mało, to dostałam sms od brata o ósmej rano: "Miłego dnia siostrzyczko". A musicie wiedzieć, że moje kontakty z bratem są dość pościągliwe. Chociaż ostatnio... bardziej doceniam rodzinkę:)     

To się jeszcze pochwalę moim wczorajszym dziełem: 62 sztuki! Pierogi lepiłam drugi raz w życiu:D



Trzymajcie się!:)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Na zwolnionych obrotach

Cisza, spokój... czego chcieć więcej? Po dwóch miesiącach od obrony w końcu poczułam, jak to być tą kurą domową. To dopiero trzeci dzień, a ja już się nakombinowałam ;)

Po pierwsze to przemeblowałam sypialnię, no dobra, tylko odwróciłam łóżko. Nagle zrobiło się więcej miejsca i tak jakoś bardziej przestrzennie. Muszę coś jeszcze na oknach wykombinować, bo jak patrzę na te rolety to... aaa nie będę się denerwować:D

Po drugie to założyłam kolejnego bloga, powiedzmy że zawodowego. Biotechnologia cholernie mnie kręci, wierzę w jej przyszłość, a blog jest po to, żeby nie wypaść z informacyjnego obiegu. Żeby nie zapomnieć. Żeby poczuć to floł, które mi towarzyszyło podczas studiowania. Jeśli kogoś to interesuje, to zapraszam: BIO-TECHNOLOG

Po trzecie to chcę schudnąć. Naprawdę czuję taką potrzebę, bo przestałam się czuć komfortowo w moim 60+. Wymarzona waga to 58. Damy radę? Damy! 

Po czwarte, to dostałam moje pierwsze kartki z postcrossing - Francja i Ukraina :)  Ja wysłałam już dwie, a kolejny adres wylosowany :)


sobota, 17 sierpnia 2013

Małe szczęścia :)

Obudziłam się. Obok P. czytał książkę, a kot wdrapywał się na mnie głośno mrucząc i pierwsza myśl dzisiejszego dnia: ale ja jestem szczęśliwa! W stan euforii wprowadzają mnie takie właśnie małe szczegóły jak pyszna kawa czy kolejny gadżet do kuchni. Targając paprotkę do domu pomyślałam, że ogromne znaczenie ma tu poczucie bezpieczeństwa, jakim otacza mnie P. I ta wolność jaką oboje sobie dajemy. 

Rozglądając się dzisiaj po domu uśmiechałam się do kilku "przedmiotów". Może to nie jest normalne, ale to wszystko po prostu poprawia mi humor :)

Aaa! Kosmetyki to chyba jedyna słabość, która mnie łączy z kobiecością. Daleko mi do wymuskanej panienki, ale o drogeryjnych cudeńkach mogę rozmawiać w nieskończoność ;) 

Peeling Joanna - zwykle robię sobie z kawy, ale czasem skuszę się na gotowy - głównie dla zapachu
Original source edycja zimowa - skusiłam się, bo był w CND i się zakochałam w tym zapachu. W sumie w opakowaniu też. 
Zestaw melisa - znowu zaczęłam się bawić w testowanie i w konkursy i oto wynik ;) Na tą chwilę mogę tylko powiedzieć, że jak nie przepadam za ziołowym zapachem tak ten uwielbiam. 


Kolejne cosie, które sprawiają mi mega przyjemność, to książki. Ostatnio trochę je zaniedbałam, ale już nadrabiam zaległości. Rada dla mnie na przyszłość: mniej poradników więcej fabuły, bo aktualnie posiadam taki stosik do przeczytania:


A to pan paprotek, o którego P. upominał się chyba z rok. No to mu dzisiaj kupiłam i przyprawiłam gębę ;)


Z językiem angielskim raczej się nie lubimy... Pora to zmienić. W nauce języków przeszkadza mi moja racjonalność - z gramatyką nie mam większych problemów, ale wymowa... leży i kwiczy. Do dziś się zastanawiam, jakim cudem zdałam egzamin (pisemny i ustny!) na poziomie B2. Obiecuję, że za rok będę już świergotać :D