Ostatnie trzy dni były trochę bardziej leniwe od poprzednich, ale wszystko idzie zgodnie z planem: pełen luz. W czwartek spaliśmy, ile tylko chcieliśmy, a wieczorem poszliśmy na "naszą pizzę do naszej pizzerii" :) A później wylądowaliśmy na dziedzińcu zamkowym i oglądaliśmy "Gamer" - mocny film, ale atmosfera jeszcze mocniejsza: siedzisz sobie, wokół dziwni ludzie z kocami, termosami, wąsami, leżakami no i oczywiście mury zamku. Świadomość, że ileś setek lat temu jakiś książę w tym samym miejscu oglądał sobie wędrownych grajków. Nie wiem jak was, ale mnie to strasznie kręci.
Piątek był przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu... Ale takie dni też są potrzebne, zawsze czegoś uczą, są pretekstem do rozmów na ważne tematy. A wieczór można powiedzieć był słodki, hihi.
A dziś zrobiliśmy sobie spacer jak na placków przystało: 23 km po górach dolinach i lody w każdym napotkanym sklepie. Po takiej wyprawnie nogi włażą nam do pupy, a my nie mamy siły nawet na przepychanki. Spaliłam sobie ramiona, spaliłam sobie łydki, ale najlepsza jest moja opalenizna na stopach: prostokątna dziura od sandałów :D Po takim wysiłku czuję, że żyję. Czuję każdym mięśniem.
Ooo, taka szczęśliwa Emilka na tle kwiatków:
P. S. Wybiera się ktoś na Woodstock i chce się ze mną spotkać?:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz