Tragedia, masakra, czy jak to jeszcze nazwać. Czas ostatnio przelatuje mi przez palce... Ok, praca, uczelnia, dopieszczanie magisterki, korepetycje, ale na nic więcej nie mam albo siły, albo czasu.
W niedziele wyskoczyliśmy do mamy P., pobawiliśmy się w lepienie kwiatków z masy solnej (tudzież samochodów), ale obecnym tam inżynierom nie szło najlepiej:D Potem nauka do koła z endokrynologii, a wczorajszy dzień nie wiem, gdzie mi zginął.
Aaa, dorobiliśmy się w końcu firanek i zasłon w salonie. Wiecie, że jak firanka jest za długa to można ją po prostu obciąć nożyczkami? A zasłony podpiąć tak, że nawet koty nie wiedzą o co chodzi. Jak będzie ładniejsza pogoda, to porobię zdjęcia i się pochwalę ;)
Poza tym, wydarzyło się coś fajnego w naszym związku, hihi :D Jesteśmy ze sobą ponad cztery lata, mieszkamy razem ponad dwa lata, a jeszcze potrafimy się zaskakiwać, w mega pozytywny sposób. Uwielbiam tego człowieka! :)
Pora zbierać się na korki, jutro znowu praca i następne korepetycje. Teraz jest ten tydzień, w którym mijamy się z P., więc muszę jakoś zaplanować sobie wieczory.
lubię pobyć sama sobie i nawet jeśli obydwoje jesteśmy w domu to każde z nas potrafi siedzieć w innym pokoju i robić co innego :) nie wyobrażam sobie bycia ze sobą 24 na dobę ;)
OdpowiedzUsuńJa też, pisałam nawet o tym ostatnio :) Kiedyś rozpaczałam jak P. miał na drugą zmianę, od jakiegoś czasu zaczęłam dostrzegać pozytywy - mam siebie tylko dla siebie:D
Usuń