Jak zobaczyłam plan zajęć dla mojej grupy to pomyślałam, że to prawie wakacje. Na poprzedniej uczelni miałam ich zdecydowanie więcej, więc stwierdziłam, że problemu z organizacją czasu mieć nie będę. A wyszło jak wyszło: codziennie wracam bardziej zmęczona i jedyne o czym marzę, to inka w moim ulubionym kubku.
Rok na pełnym etatcie kury domowej chyba mnie rozleniwił. Studia były moim "genialnym" pomysłem, więc z etatu nie zrezygnowałam i można powiedzieć ciągnę dwa ;) Pewnie byłoby łatwiej, gdybyśmy się z P. nie mijali, no ale cóż, taka zmiana. Może w przyszłym tygodniu będzie lepiej.
Poza zmęczeniem i ogólnym nieogarnięciem, obecna sytuacja ma mnóstwo plusów. Poznałam nowych ludzi, możliwe że już niedługo zapiszę się do jakiegoś koła naukowego, mózg mi się rozruszał i czuję, że moje umiejętności praktyczne ulegną znacznej poprawie. Nie jestem jakoś super hiper podjarana niektórymi przedmiotami, ale to w sumie ode mnie zależy, co z nich wyniosę.
Moje nieogarnięcie usprawiedliwiam ciąglę tym, że mamy nieumeblowany pokój. Wkurzała mnie strasznie ta sytuacja, bo nie lubię siedzieć z lapkiem w sypialni, a w salonie nie mam go nawet na czym postawić. Na szczęście już jutro przywiozą nasze zamówienie. I mam nadzieję, że tym razem nie wybuchnie żadna bomba ani nic w tym stylu. I będziemy mieli prawdziwy stół, który sprawi, że ruszę z kopyta z moim blogiem o biotechnologii.
Oki, idę się zatopić w diagnostyce ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz