Miało być tak pięknie, miałam robić mnóstwo nowych rzeczy (tyle sobie zaplanowałam, że aż sama siebie zdziwiłam), ale... znalazła się praca. Wczoraj i dziś mój dzień działał na zasadzie: rano uczelnia, chwilka na obiad i praca do 21.
Pora zaplanować sobie dni co do minuty, bo dłużej tak nie pociągnę ;) Na weekend jadę do rodziców, a cały następny tydzień poświęcam na ogarnięcie bibliografii i przygotowania do balu. Bal absolwenta jest numerem jeden podczas rozmów na uczelni i szczerze mówiąc mam tego po dziurki w nosie. Mało obchodzą mnie malinowe szpilki, czy albumy... To zupełnie nie moja bajka. Dzisiaj dopiero uświadomiłam sobie, że jest na koniec studiów jakaś uroczystość, na którą zaprasza się rodziców. WTF?!
Od dzisiaj mam dwa postanowienia: żadnych (nawet malutkich) kłamstw i żadnych rozmów o osobach trzecich. Może kiedyś rozwinę to w osobnym poście ;)
Właśnie się dowiedziałam, że pali się moja uczelnia - co prawda tylko budynki gospodarcze, ale to i tak dość smutna wiadomość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz