Kilka postów temu jarałam się tym, że idę na studia. Napisałam też, że daję sobie miesiąc, żeby sprawdzić czy to to. Minął październik, a ja miałam nadzieję, że początkowe problemy są tylko chwilowe, że zaraz coś się zmieni i będzie tak, jak być powinno.
Minął drugi miesiąc i... poziom mojej irytacji sięgnął zenitu.
1. Kierunek nazywa się MIKROBIOLOGIA. A co studiujemy? Analitykę medyczną. Wszystkie przedmioty mamy pod analitykę. Po co? Po to, żeby nie mieć uprawnień jako analityk i być ch*** mikrobiologiem.
2. To są studia magisterskie, a z tego co wiem materiał jest mniej więcej taki sam jak na licencjacie. Słuchając opinii znajomych nie powinno mnie to dziwić, ale jednak dziwi. Mało tego, jeden przedmiot jest nawet identyczny!
3. Uczelnie chyba nigdy nie zrozumieją, że na rynku pracy nie przyda nam się sucha wiedza. To praktyka czyni mistrza. Co mi po tym, że będę wiedziała jak działa spektrofotometr jak nie będę umieła zaanalizować wyniku? Bo na to nie wystarcza już czasu, pokombinujecie sobie jak będziecie robili konspekt... Może coś wam wyjdzie, a jak nie, to powtórzycie przedmiot.
4. Strasznie mało godzin zajęć. Mamy 5 przedmiotów, z tego tylko dwa były z wykładami. A jeden skończył się po pięciu tygodniach. Generalnie aktualny plan to zawalony poniedziałek i wtorek, reszta tygodnia wolna... no dobra, jeden wykład w piątek, na którym czujesz się jak na dyktandzie.
4. Zajęcia laboratoryjne trwają sześć godzin... tylko na planie. W praktyce to jest półgodzinna odpytka, przerwa na kawę i może godzina zajęć praktycznych. Cztery godziny laboratoryjne ulatują w eter... Wyobrażacie sobie, ile w tym czasie można technik przećwiczyć? Albo czekanie na skończenie PCR... półtorej godziny. Pompowanie wody przez trzy godziny...
5. Z racji tego, że jest tak mało zajęć, to praktycznie wszyscy mają albo inny kierunek, albo pracę. I nie mam pojęcia dlaczego, ale nikt tutaj nie traktuje studiów jako sprawy priorytetowej. Przykład: prowadzący podaje termin kolokwium, kilka osób mówi, że im nie pasuje, więc prowadzący mówi "jak się dogadacie, to dajcie mi znać kiedy przyjdziecie". Dogadujemy się tak już ponad miesiąc i końca nie widać. Przypominam, że są to studia dzienne.
6. Moje poprzednie studia były wspaniałe głównie dzięki ludziom. Oczywiście tutaj też się znalazła garstka pozytywnie zakręconych, ale nie są w stanie zrównoważyć reszty. Kółeczka wzajemnej adoracji, typy, ktore robią wielką łaskę że ci odpowiedzą na pytanie i jednostki wiecznie się czegoś bojące. No i nie można zapomnieć o ludziach, którzy na wszystko odpowiadają "nie wiem".
Fakt, jarałam się po tych szczątkowych zajęciach laboratoryjnych, bo w końcu miałam okazję ubrać fartuch i pobawić się pipetą. W głowie zrodziło się mnóstwo pomysłów, ale... NIE NA MOJE NERWY TO. Nie jestem w stanie robić czegoś, nie widząc celu. Papierek już mam, chodziło mi głównie o usystematyzowanie wiedzy i nabranie praktyki.
Zamiast usystematyzowania wiedzy wciągnęłam się we wkuwanie (nie naukę) rzeczy, które się NIGDY nie przydadzą, a zamiast praktyki... yyy... picie kawy :D Musiałabym być na serio masochistką, żeby dalej to ciągnąć.
Podobno w każdej beczce miodu jest łyżka dziegćiu, tak u mnie było odwrotnie. Magisterka zapowiadała się genialnie, super badania i w ogóle. Ale nie za taką cenę, o nie.
Decyzja podjęta: Adijos studia! Wracam do swojej starej pracy, czyli znowu zostaję pełnoetatową kurą domową :)
Daję sobie kilka dni na przemyślenia, a potem zacznę działać. Muszę sobie wszystko w głowie poukładać.